Tikal: piramidy, wyjce i ostronosy

Budzik dzwoni o 3:45. Na wpół przytomny wtaczam się do łazienki, chyba biorę prysznic i prawdopodobnie myję zęby. Śniadanie oczywiście odpuszczam. W środku nocy nie bywam głodny.  O 4:30 pod hotel podjeżdża bus wypakowany turystami.
Czas jechać do Tikal. 

Mogę spać wszędzie
Równe, płaskie drogi El Petèn sprzyjają drzemce. Zresztą ja mogę spać w każdych warunkach. Dopiero przed szóstą ze snu wyrywa mnie gwałtowne hamowanie, a zaraz potem – próg zwalniający. Meldujemy się przy bramie wjazdowej do parku narodowego, wpisanego na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO w 1979 roku. Mimo, że przed nami w kolejce tłumy turystów, zakup biletów idzie całkiem szybko i sprawnie. A może po prostu jeszcze dosypiam na stojąco?

Jak zorganizować sobie Tikal?
Dojazd do Tikal z Flores oczywiście można zorganizować sobie samemu, ale jest to wyjątkowo uciążliwe. Zresztą cała miasteczko żyje z organizacji jednodniowych wyjazdów turystycznych do Tikal. Można więc wesprzeć się lokalną agencją, tak jak my to zrobiliśmy. Nie jest tajemnicą, że wycieczkę do takich miejsc w Gwatemali można zorganizować z ITAKĄ. Każda z opcji wymaga, żeby czekać o barbarzyńskiej porze pod swoim hotelem na busa. 

Jeszcze chwila drzemki
Od kas do punktu, gdzie rozpoczyna się zwiedzanie starożytnych, leżących w środku nieprzebytej dżungli ruin, jeszcze kawałek się jedzie, więc po raz kolejny mam okazję przymknąć oczy. Mówią, że w parku narodowym przez tę jedyną, asfaltową drogę, zwłaszcza tak wcześnie rano, może przebiec jaguar.
Trudno, najwyżej go nie zobaczę…

Akcja!
Już przed 7:00 zaczynamy zwiedzanie. W cenie biletu wstępu – do najtańszych nie należącego – nasza kilkuosobowa grupa dostaje młodego przewodnika, który mówi do nas uroczym “spanglish”, przeplatając słowa angielskie z hiszpańskimi, czasem kilkakrotnie w jednym zdaniu. Przy okazji, jest wyjątkowo zabawny, ale też całkiem dobrze przygotowany merytorycznie. Wrzuca nam mnóstwo anegdotek, ale i faktów, które nie są powszechnie znane. Same ruiny są tak rozległe, że każdy z przewodników ma opracowaną swoją trasę, jednak punktem kulminacyjnym na koniec jest najwyższa w Tikal świątynia majańska, Templo IV. Tak, świątynie są ponumerowane. Te najistotniejsze – historycznie i archeologicznie – mają dodatkowe nazwy, i tak na przykład Templo I jest zwana “Świątynią Jaguara”.

Skoro już przy historii jesteśmy…
Historycznie, Tikal było jednym z najważniejszych miast starożytnych Majów, i również najdłużej zamieszkanych. Na tych, bogatych w zapewniający wtedy bogactwo krzemień, terenach pierwsza budowla powstała około 700 roku p.n.e. Jest to niewielka, niska, kamienna platforma ukryta pomiędzy gęstą roślinnością, dostępna dla dla turystów tylko z jednej strony.

Miasto w okresie rozkwitu pomiędzy IV a VII wiekiem naszej ery, urosło do roli regionalnej potęgi. Liczyło się z nim nawet dominujące wówczas w Mezoameryce Teotihuacan. Potwierdzają tę tezę archeologiczne znaleziska. A dowody wskazują, iż ci brutalni i wojowniczy przodkowie Azteków, nawiązali z Majami z Tikal stosunki oparte raczej na partnerstwie handlowym, niż klasycznym dla Teotihuacan w każdym innym przypadku krwawym podboju. Z nieznanych do dziś archeologom przyczyn, Tikal zostało opuszczone jeszcze w czasach prekolumbijskch, mniej więcej w wieku X. Zakończył się 1600-letni okres życia miasta i na jakiś czas zniknęło ono całkowicie ze świadomości ówczesnej ludzkości. Pierwsi odkrywcy Tikal przybyli do Mezoameryki dopiero razem z hiszpańskimi konkwistadorami. Kroniki z pierwszej połowy XVI wieku wspominają o mnichach towarzyszących Pedro de Alvarado, jednemu z dowódców Corteza, w jego wyprawie na południe od terenów Meksyku, którzy natknęli się w głębokiej dżungli na struktury wyglądające, jakby zostały zbudowane ludzką ręką. Jednak dopiero rok 1848 przyniósł Tikal przełom. Wtedy to gwatemalski rząd, ćwierć wieku po uzyskaniu niepodległości, zorganizował pierwszą ekspedycję naukową do ruin. Do tamtej pory w Tikal pracują międzynarodowe grupy archeologów, osiągając sukcesy również w poznawaniu i tłumaczeniu inskrypcji zapomnianego języka starożytnych Majów.

Moje ulubione zwierzę
Na dobre budzę się, kiedy widzę ostronosa…
A potem drugiego.
A potem kolejne!
Całe stado tych uroczych krewniaków szopów buszuje w poszukiwaniu śniadania. Wtedy dopiero uznaję, że warto było przyjechać tak wcześnie, zanim pojawią się tłumy turystów i je przepłoszą. Spacerujemy wśród kamiennych budowli, słuchamy tego, co opowiada o nich przewodnik. Ewa szaleje z aparatem, ja po prostu oglądam. Kultury prekolumbijskie zawsze robiły na mnie niesamowite wrażenie. A ostronosy – dla anglojęzycznych turystów coatis, przez Gwatemalczyków zwane pizotes –  nadal kręcą się koło nas…

Poza utartym szlakiem
Jeszcze przed południem docieramy do punktu kulminacyjnego. Wchodząc po niekończących się schodach, wypatrujemy tukanów. Podobno są, przewodnik powiedział, że je słyszy. Na szczycie Tempolo IV, na wysokości 65 metrów nad ziemią, powyżej koron drzew, jemy kanapki, które dostaliśmy w hotelu na drogę. Oficjalna część wycieczki właśnie się skończyła, teraz mamy dwie opcje: albo wracać do Flores najbliższym busem, albo zostać tu i powłóczyć się po Tikal samemu. Ostatni bus, na który obowiązuje nasz bilet, odjeżdża dopiero koło 16:00. Decyzja nie jest trudna. Mamy ze sobą dużo wody, choć suchy prowiant się właśnie skończył.
Damy radę! 

Idziemy wgłąb dżungli, mniej uczęszczanymi szlakami. Tu już praktycznie nie ma klasycznych, majańskich świątyń, które odkryłyby prace archeologiczne. Wokół również żadnych turystów. Jest za to kilka interesujących platform i ruiny hallu zwanego “pałacem”. Są też dziwne, niskie, kamienne, pokryte tropikalną roślinnością budowle, przypominające mi struktury, w jakich śpią Wielcy Przedwieczni z opowiadań H.P. Lovecrafta… Aż mi się robi chłodno.

Dopiero tutaj, gdzie nie ma ludzi, widzimy tukana, który przecina szlak naszej wędrówki. A potem słyszymy wyjca. To małpa, która, jak sama nazwa wskazuje, wyje jak dusza potępiona. Długo zajmuje nam jej szukanie, ale w końcu udaje nam się ją wypatrzeć wysoko na gałęziach drzewa. Okazuje się, że przeszliśmy, kierując się dźwiękiem, ponad dwa kilometry! Głośne bestie, te wyjce.

Zegarek pokazuje 15:00. Kierujemy się ku wyjściu, mijając w końcu piramidy, które widzieliśmy na samym początku zwiedzania. Zatoczyliśmy ogromne koło.

W drodze powrotnej w busie znów zapadam w drzemkę…

[Not a valid template]

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

3 komentarze

  1. Ciekawa wycieczka, ale barbarzyńska godzina pobudki może odstraszyć… :)

    Napisz odpowiedź
  2. O takiej godzinie to się jeszcze przewracam na drugi bok! :D

    Napisz odpowiedź
  3. Zdjęcia robią wrażenie!

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź