Cuda natury – część pierwsza

San Cristobal, to urocze miasteczko w stanie Chiapas, na styku większego kontynentu i półwyspu jukatańskiego. Jadąc tam wiedzieliśmy,że będzie to nasza trasa wypadowa do Kanionu del Sumidero i do Palenque. Nie wiedzieliśmy jednak, że w połowie naszego wyjazdu uda się nam tak miło odpocząć, nabrać sił i dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy o kolejnych punktach podróży. Nie sądziliśmy, że kiedy Luke, zaprzyjaźniony Australijczyk, mówił o San Cristobal: “You’ll love it” miał aż tyle racji. W sumie wolimy takie pozytywne  zaskoczenia, niż mniej przyjemne rozczarowania.

San Cristobal to mała osada wielu backpackersów. Tutaj krzyżują się drogi wielu podróżników, którzy zmierzają w kierunku tym samym co my, albo w dokładnie przeciwnym. Wiadomo, ze od tych, którzy wracają z miejsc do których my się właśnie wybieramy, wyciągaliśmy informacje. Czy warto, gdzie warto, a które miejsca sobie odpuścić. Takich informacji nie przeczytamy w przewodniku, który czasem nie jest na bieżąco. W ten sposób można zweryfikować swoje wyobrażenia czy oczekiwania i albo utwierdzić się w przekonaniu, że kolejny punkt wycieczki, takowym pozostaje. Z drugiej strony, można zmienić plany, jeśli usłyszymy, ze faktycznie jakieś miejsce nie jest warte odwiedzenia, bo to czego się tam spodziewamy,  nie jest już tym o czym czytaliśmy. O kanionie del Sumidero słyszeliśmy od każdego, że warto, że koniecznie, że na pewno się nam spodoba.

Ja widziałam już Grand Canyon, Widziałam już Barranca del Cobre i teraz kolejny kanion był przede mną. I po raz kolejny przekonałam się, że tak jak w całym Meksyku mimo natłoku ruin, w zasadzie na każdym kroku, każde z nich reprezentują inny styl, tak i w tymi kanionami jest podobnie. Otóż, każdy z nich jest inny na swój sposób, oryginalny ze względu na miejsce w jakim jest położony, ciekawy ze względu na skały jakie go tworzą. Akurat ten na Jukatanie, zwiedza się z łodzi, która pływa właściwie w środku tego zjawiskowego cudu natury rzeką Grijalva. Po drodze można obserwować ptactwo, zwierzaki zamieszkujące brzegi rzeki oraz wysoki na prawie kilometr zbocza kanionu, spadające do rzeki. Kanion powstał w wyniku trzęsienia tektonicznego, wieki temu. Nie znaleźliśmy tym razem możliwości oglądania go z góry, ale może następnym razem się to uda.  Zresztą dowody poniżej na fotografiach.

Zanim jednak dotarliśmy do kanionu, udało się nam zobaczyć kilka mniejszych cudów natury: największe drzewo w małej wiosce – El Tule oraz wodospad wysoko w górach – Hierve del Agua, do którego droga była ciężka i wyboista, ale sami powiedzcie, czy nie było warto obić sobie pupę w trzęsącym się pick-up’ie?

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź