Jezioro Inle to dopiero atrakcja

Wyjazd na jezioro, które jest punktem sztandarowym odwiedzających Birmę, był pewnikiem i dla nas. Ciekawostka, bo do tej pory, poza jeziorem Titicaca, nie widziałam miejsca, gdzie życie toczy się na wodzie. A nawet w Peru to było na wyspie, a nie dosłownie na wodzie. Zatem pojechaliśmy. Inle Lake to jezioro o powierzchni ponad 100 kilometrów kwadratowych. Jego głębokość nie przekracza kilku metrów. Duża część domów to budynki zbudowane na palach wprost na jeziorze. Ten sam sposób dotyczy manufaktur, świątyń, szkół. Kiedy stamtąd wyjeżdżaliśmy, wiedziałam, że miejsce to zobaczyłam tylko powierzchownie i niestety więcej nie zobaczyłam, niż zobaczyłam.

Do Nyaungshwe, miejscowości noclegowej i małego miasteczka wypadowego nad jezioro Inle dotarliśmy grubo po północy. Z powodu festiwalu, o którym pisałam poprzednio, krucho było z noclegami w naszych granicach budżetowych. Kiedy po jakiejś godzinie szukania, wciąż trafialiśmy na miejsca zwyczajnie drogie, zobaczyłam drewniany podest koło jednej z restauracji. Spojrzałam na Tomka i powiedziałam, że do rana śpimy tutaj, albo przynajmniej do czasu, aż nas ktoś przegoni, a jutro poszukamy jakiegoś pokoju. Bo przecież bez sensu było płacić 50$ za 4 godziny snu!

Następnego dnia udało się znaleźć pokój w rozsądnej cenie, odnaleźć ze znajomymi i zaplanować dzień następny, czyli wypad na jezioro.

Dzień dobry Nyaung Shwe
Dzień pierwszy poświęciliśmy na połażenie po miasteczku, bo samo w sobie jest dość niewielkie, ale urocze. Sporo pagód i miejsc do odkrycia. Jak choćby restauracja z jedzeniem z Nepalu. Bo to birmańskie jakoś szczególnie nie przypadło nam do gustu. No chyba, że to sałatka z avocado w jednym specjalnym miejscu. Po drugie, po ciężkiej nocy i niedospaniu, fajnie było odsapnąć.  W czasie spaceru trafiliśmy na przewodnika z łodzią i zaplanowaliśmy dzień następny. Trochę po burżujsku, bo tylko we dwójkę, ale za to z dodatkowymi, extra miejscami do zobaczenia, oprócz tych standardowych na trasie każdej łódki. Bo zwiedzać można grupą i w mniejszym gronie standardy, albo coś extra. Choć to pierwsze króluje. Zresztą w czasie rozmów w hotelu, odniosłam wrażenie, że z pływaniem po jeziorze jest tak: lepszą trasę ma ten, kto odwiedzi jak najmniej miejsc z trasy obowiązkowej, a jak najwięcej takich właśnie niepopularnych.

Zwiedzanie jeziora
Nam udało się to w połowie. Były standardowe, były też nowe i inne. Udało się nam zobaczyć wschód słońca, co było niejako przymusowe. Żeby dotrzeć na targ pięciodniowy, trzeba było wstać wcześnie. Warto pamiętać, że kocyk na łódce nie wystarczy, żeby ochronić przed chłodem wody i brakiem słońca. warto się ciepło ubrać.  Wtedy tez odwiedziliśmy świątynię z mnóstwem stup. Setki ich były i naprawdę pięknie położone. Dopłynęliśmy też do miejsca małej produkcji doniczek. Tworzenie z gliny na miejscu i wypalane w piecach specjalnie do tego przygotowywanych.  Był też dom, w którym pędzono bimber z ryżu i zalewano nim plastikowe butle. Była też manufaktura papierosów, o których już pisałam i ciekawe miejsce w którym wywarzano ubrania w 100 % z bawełny. A nici z których szyto i wytwarzano ubrania suszyły się w wielu domach na całym jeziorze. Świetnie wyglądały te wielkie bale kolorowych nitek lub materiałów. Co można dostrzec na zdjęciach. Były też dwie zatłoczone świątynie, ale w jednak ciekawa historia Buddy w obrazach. Były też działki, ale takie na wodzie, do których się dopływało. Wszystko elegancko w rządkach. Ciekawa jestem czy trzeba to plewić.:D I te miejsca, można zobaczyć w zasadzie w ciągu jednego, dość długiego dnia, łącznie z zachodem słońca. Taka łódka all inclusive. Przyznam, że z całej tej wycieczki kilka punktów można by wykluczyć, a i tak było by ciekawie. Zobaczcie sami na objętość galerii. I to wszystko w jeden dzień!!! Kiedy przygotowywałam wpis zdjęć była masa, więc podzielę to na dwa razy, żeby nikogo nie zanudzać.:D

[Not a valid template]

 

 

 

 

 

 

 

 

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

9 komentarzy

  1. Fajnie :)
    Przypomniałam sobie nasze ‘wczasy pod bambusem’ – jak kiedyś nazwaliśmy chyba 4 czy 5 dniowy pobyt nad jeziorem Inle :)

    Napisz odpowiedź
  2. Przyznaję, że wygląda bajecznie i zachęcająco :) Jednak Indie nigdy mnie jakoś nie pociągały… Dobrze, że są ludzie którzy dokumentują te wszystkie piękne rzeczy i pokazują je nam, byśmy wiedzieli co tracimy :)

    Napisz odpowiedź
    • Ekhm…Indie tez sa fajne, ale zwroc uwage, ze to jest wpis z Birmy. To tak na wszelki wypadek.:)

      Napisz odpowiedź
  3. Birma…to musi być dopiero piękne miejsce. Tekst tekstem, ale przemówiłaś do mnie zdjęciami, bo te są po prostu bajkowe! Chcę jechać!

    Napisz odpowiedź
    • Marcin, wlanie tym urokiem unikatowych miejsc i ladnymi kadrami zyskala moje zainteresowanie. Ciesze sie, ze chcesz jechac, tylko spiesz sie, bo zmiany tam zachodza w tempie expresowym.

      Napisz odpowiedź
  4. Też miałam problem ze znalezieniem taniego noclegu. A z miłych rzeczy to Na zawsze zapamiętam smak ręcznie robionych cygaretek.

    Napisz odpowiedź
    • My to nawet do dzis jestesmy w stanie sami sobie ten smak przypomniec, bo zakupilismy odpiowednia ilosc na zapas.:)

      Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź