Ludzie w drodze: Guru

Wyciąga do mnie poznaczoną białymi plamami dłoń, z której odchodzi jego czarna skóra. Sekundę się waham, ale witam się z nim. Co mnie nie zabije…

20 krajów w 7 lat

– Nazywam się Guru Mahale, a ręką się nie przejmuj. To od zbierania orzechów nerkowca. Od siedmiu lat je zbieram, a one jakiś kwas wydzielają.
Zbiera orzechy nerkowca nie tylko w Indiach. Zbiera je również w Mozambiku, Tanzanii, Wietnamie i w Brazylii.
– Brazylia to najdalej jak byłem. I niedługo znowu tam jadę.
Ubrany jest w żółte, upięte w pasie dhoti, włosy ma – niczym jakiś sadhu – w dreddach, czoło wymalowane na pomarańczowo i czerwono. Za bagaż cały służy mu przerzucona przez pierś zszyta z kilku kawałków bawełny, kolorowa i niezbyt wypchana torba.
– Jestem teraz na urlopie, aż 45 dni. Trochę podróżowałem, a teraz jadę do domu, do Mangalore. To żona brata, a to jej syn – wskazuje na siedzącą obok mnie na dworcu kolejowym w Margao dwójkę z potężnymi walizami.
– Wczoraj dzwoni do mnie szef i mówi: “Guru, musisz lecieć do Brazylii”. Więc wracam do domu, bo ten urlop mi się kończy.
W sumie odwiedził do tej pory 20 krajów. Nic dziwnego, bo przeloty ma przedziwnie poukładane.
– Z Mangalore jutro lecę do Bombaju, z Bombaju do Addis Abeby, stamtąd do Johannesburga i dopiero z Johannesburga do Sao Paulo. Potem jeszcze tylko awionetka na plantację… Nie dłużej, niż 5 dni i będę w pracy.
Twierdzi, że latał już do Brazylii przez Dubaj, Dohę, a nawet Teheran. Ale głównie to przez Afrykę się lata. Tylko w Europie nigdy nie był. I dobrze, bo tam zimno, a zimna to on nie znosi.
Dopytuję go o jego pracę.
– Praca, jak praca. Dobrze płacą, a ostatnio sam już tak często nie zbieram, bo teraz mam pod sobą ludzi, których nadzoruję.
Jego ekipa jest międzynarodowa.
– Po jakiemu chcesz ze mną porozmawiać?
Po hiszpańsku.
– Znam! Como estas? Po niemiecku chcesz? Guten tag! Po włosku? Benvenuto! Po rosyjsku też umiem mówić!
A polski znasz?
– Nie, polskiego nie znam. Nie spotkałem nigdy Polaka. Wietnamski trochę za to znam, ale niedużo. Krótko tam byłem i nikt ze mną nie chciał rozmawiać. Oni tam tylko praca, praca i praca.
Kiedy jego pociąg podjeżdża na stację, daje mi jeszcze swojego e-maila.
– Napisz.
Może kiedyś…

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

6 komentarzy

  1. Tak to jest jak się podróżuje, można spotkać wiele ciekawych historii.

    Napisz odpowiedź
  2. Ależ historie, i pomyśleć że mnie zawsze absorbują inne rzeczy a tu takie ciekawe znajomości mogą się rozwinąć!

    Napisz odpowiedź
  3. 45 dni urlopu, przynajmniej nie pracuje na umowie śmieciowej. Widać bardzo otwarty człowiek i chyba szczęśliwy,.

    Napisz odpowiedź
    • A co to jest w ogóle jest za nazwa: “umowa śmieciowa”? Zdecydowanie wolę tego typu umowy, jak to zwiesz “śmieciowe”. Umowa o dzieło to dla mnie ideał, gdzie mniej oddaję skarbówce i nie muszę płacić ZUS-u. Dzięki temu więcej dostaję na rękę, ubezpieczam się prywatnie, sam sobie odkładam na emeryturę. A urlop – nawet te 45 dni – to tylko i wyłącznie kwestia własnej organizacji pracy, tak? Te rzekomo “sprawiedliwe” czy “uczciwe” umowy o pracę zabierają i pracownikowi, i pracodawcy ok. 1/3 pieniędzy. Są po prostu nieopłacalne dla nikogo, poza państwem.

      Napisz odpowiedź
  4. To jest właśnie fajne, że w drodze można spotkać różnych dziwnych ludzi :) I nawet jak chwilę z nimi porozmawiasz to jednak zostają Ci gdzieś w pamięci …. Ja to lubię !

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź