Ośmiornice, jeżowce i inne atrakcje

Dalmacja. Region nad Adriatykiem, górzyste wybrzeże i mnóstwo wysp. Korcula jest jedną z nich. A na niej – urokliwe, małe miasteczko Lumbarda. Położone na wzgórzu, z neogotycką dzwonnicą kościoła dominującą nad okolicą, otoczone jest przez środziemnomorskie zielone winnice.

Na jednym końcu miasteczka, plaża w zatoce, z widokiem na wyspy i chorwacki ląd; na drugim – wyjście na otwarte morze. Spacer pomiędzy oboma plażami zajmuje 15 minut. Kąpiemy się i opalamy. Niewiele więcej można tu robić. Gorące, południowe słońce świeci już dość mocno, ale morze nadal jest stosunkowo zimne. Jednak nawet chłodna woda nie jest w stanie przesłonić uroków nurkowania.

Natomiast co jest w stanie przesłonić te uroki, to jeżowce. Małe, paskudne, kłujące stworzena leżące na kamienistym dnie i czekające złośliwe, aż na nie nadepniesz. Wtedy częstują Cię porcją jadu, od którego zaczyna boleć i puchnie Ci stopa, a Ty lądujesz u lekarza. Póki co, obyło się bez wypadków z jeżowcami, bo jesteśmy dość ostrożni i korzystamy ze żwirowej plaży, gdzie jeżowce nie docierają. Jednak mimo wszystko nie udało nam się zupełnie uniknąć bliskiego spotkania z adriatycką fauną. “Akcja z ośmiornicą” jest tego najlepszym przykładem.

Otóż już pierwszego dnia Vincent uparł się, że wejdzie do wody. W sumie, czemu nie? Ale kiedy po długiej walce z zimnem zanurzył się po szyję, gdzieś spomiędzy przybrzeżnych skał wypłynęła ośmiornica i… złapała go mackami za nogę. Podejrzewam, że przerwał jej drzemkę albo ściągnęło ją ciepło jego ciała. W każdym razie jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś tak szybko wyskakiwał z wody. Zwłaszcza, że wejście do niej zajęło mu prawie 15 minut… Nasza bohaterka jeszcze na chwilkę wystawiła macki na brzeg, a my zdążyliśmy ją obfotografować. Po jakimś czasie stwierdziła, że jednak nie będzie mogła się przytulić do Vincenta, więc spokojnie sobie odpłynęła.

Takie małe, kilkunastocentymetrowe ośmiornice to chyba nie są specjalnie groźne. Ale trauma pozostała. Już do wieczora wszędzie “widzieliśmy” pływające ośmiornice. Przypuszczam, że naszej wyobraźni pomagało domowej roboty korculańskie wino, ale mimo wszystko żadne z nas już nie weszło tego dnia do wody. :)

W nocy wino wywietrzało, a trauma minęła. Teraz żartujemy sobie, że kiedy będziemy mieli ochotę na owoce morza, to sami będziemy je sobie łowić. Metodą “na Vincenta”. :)))

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź