“Non omnis moriar…”

Plucha, brak słońca, mgła i tylko czasem przebłyski złotej jesieni odbijane w pięknych, różnokolorowych liściach. Nic nowego. Listopad. Ciężko tego nie zauważyć, bo przecież nikt z nas nie mieszka w jaskini, w której zapadł w sen zimowy.
Początek listopada to jednocześnie czas zadumy nad życiem i śmiercią. To czas tęsknoty za tymi, których nie ma już z nami. Tak mi się to układało przez pół miesiąca w głowie i zdałam sobie sprawę, że ten temat nie jest wcale taki jednoroczny i chwilowy, bo refleksyjna to ja jestem na każdym wyjeździe.

Każdy wyjazd to dla mnie po raz kolejny podejmowanie tematu spełniania marzeń. Tego, co mi w życiu było dane zobaczyć, zrealizować; i jednocześnie planowania, co tam jeszcze zrobić i spełnić bym mogła. Nieodłącznie, realizując kolejny plan mam w pamięci fakt, że znałam osoby, które też takie miały, bardzo podobne do moich, ale splot zdarzeń i życie zweryfikowały je, często za nich. Często bardzo dramatycznie, bo osoby te na pewno ich już nie zrealizują. Nie ma ich już z nami fizycznie, żyją tylko w naszych wspomnieniach. Odwiedzamy ich często zapalając świeczkę i zatrzymując się na chwilę.

W związku z powyższym przychodzą mi do głowy różne miejsca, które odwiedzałam i staram się przypomnieć sobie jak wyglądały takie miejsca pamięci w tych różnych zakątkach świata. Nie zwracam na nie szczególnej uwagi, ale trzy z nich pamiętam doskonale. Ze względu na charakter, ich tajemniczość czy miejsce położenia.
Oto one.


Silustani, okolice Puno, Peru

Na mojej pierwszej wyprawie do Peru, w okolicach Puno, skąd zwiedza się wyspy Uros, udałyśmy się z koleżankami w okolice jeziora Umayo, gdzie mogłyśmy obejrzeć tradycyjny, preinkaski cmentarz, a w zasadzie cmentarzysko. Na przestrzeni kilkudziesięciu metrów spotkać można grobowce rodzinne plemienia Kolla. Chowali swoich zmarłych w specjalnych grobowcach zwanych chullpas. Służyły one głównie elicie plemiennej, a cały ten teren był miejscem sakralnym. Wejścia do grobowców wychodzą na wschód, co ma znaczenie ogromne. To przecież Słońce, Matka Ziemia,  wydaje na świat swego syna. Gdzieniegdzie na kamieniach widać cień rzucany przez rzeźbę pumy, węża czy kondora, symbolizujących ziemię, powietrze i niebo. Zwyczaj budowania takich wież przejęli Inkowie. Te tutaj są okrągłe i zbudowane z kamienia, gdzie indziej jako budulca używano cegły. Zmarłych umieszczano w chullpas w pozycji embrionalnej i zaopatrywano w przedmioty codziennego użytku oraz ozdoby. Święta góra w Sillustani robi wielkie wrażenie. Wysoko położony płaskowyż, a w dole ciemnobłękitne jezioro Umayo, które tylko nadaje ten charakter miejscu. A wokoło pustka. To cmentarzysko szczególnie zapadło mi w pamięci. Pewnie też dlatego, że nie ma tam tłumów turystów, można więc spokojnie kontemplować urok tej nekropolii, a przede wszystkim go docenić w spokoju i ciszy.

[Not a valid template]

 

Dolina Grobowców, okolice Palmiry, Syria

Podobne grobowce widzieliśmy również w Syrii, w południowej części starożytnego miasta, zwanej Doliną Grobowców. Tam jednak miały one zupełnie inne otoczenie: pustynia i żar z nieba. Te, które przypominały inkaskie, wrażenie robiły swoimi różnymi rozmiarami, kwadratową podstawą i rozmieszczeniem na sporej przestrzeni. A były jakby zapomniane. Wycieczki bowiem chętniej zwiedzały grobowce, które znajdowały się przy trasie asfaltowej, jak na przykład Three Brothers Tomb. My w drodze do zamku Zenobii odwiedziliśmy kilka budowli, które są bardzo podobne do peruwiańskich chullpas. Ogląda się je z zewnątrz i można w zasadzie porównywać wyłącznie sposób budowania. Były skonstruowane jako wielopoziomowe komory grobowe, w których umieszczano trumny. Zostawiano mały otwór, w który wmurowywano następnie kamień z inskrypcjami lub portretem osoby pochowanej. Jeden z takich kamiennych grobowców, mógł ponoć pomieścić 300 sarkofagów, dlatego niektóre z tych budowli są sporych rozmiarów i mają piętra, a inne są niewielkie i nie można ich zwiedzić w środku. Część tej doliny to zachowane grobowce, w których podziwiać można mozaiki na ścianach czy nawet wejść na wyższe piętra, na których składano trumny. Miejsce warte odwiedzenia choćby ze względu na piękne widoki z gór na Palmirę i jej zabytki, no, i stamtąd jest już tzw. “rzut beretem”*) do zamku Zenobii.

[Not a valid template]

 

Przydomowe groby, Bajawa na wyspie Flores , Indonezja

Ten archipelag to wiele wysp, a każda wyspa to inny obrzęd pochówku i ceremonia oraz miejsce spoczynku zmarłego. To, co mnie najbardziej zaskoczyło w Indonezji, to groby tuż obok domu. Niemniej szanując tradycję tego kraju przyglądałam się tym miejscom. Nasz przewodnik w Bajawie powiedział, że pochówek obok domu jest praktyczny, bo wtedy zmarłego można mieć “blisko”, odwiedzać, kiedy się ma ochotę, a nawet urządzać przy grobie uroczystości. Coś jak w Meksyku: fiesta, bo jest wiara, że osoba zmarła jest w lepszym świecie i na pewno szczęśliwa, nie należy się zatem smucić, tylko radować. My bliskie spotkanie z takim przydomowym grobowcem mieliśmy w drodze na Kelimutu. Padało wtedy jak pamiętacie. Czekając aż przestanie lać, zaczekaliśmy przy jednym z przydrożnych domów. Usiedliśmy – dodam, że było ciemno – na jakiejś budowli i w pewnym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że to chyba grób kogoś z tego domu! Poświeciliśmy “czołówkami” i okazało się, że faktycznie tak jest. Spotkaliśmy się później z takim zjawiskiem w wioskach rdzennych mieszkańców, gdzie groby i totemy sąsiadują ze sobą na podwórkach, które są pośrodku, a  wokół których buduje się domostwa. Powód jest taki sam wszędzie: bliskość ze zmarłym. Wiem, że są miejsca w Indonezji, które przyciągają ludzi ze względu na specyficzne ceremonie pogrzebowe, jak na przykład miejscowość Tana Toraja na Sulawesi. Tam pogrzeb odbywa się pół roku po śmierci osoby. W międzyczasie ciało jest  balsamowane i traktowane formaliną. Sam pochówek trwa 4 dni i ostatecznie ciało jest złożone w jaskini lub grocie. Takiej ceremonii nie zobaczyliśmy, ale samo czytanie o takich praktykach przyprawia mnie o ciarki na plecach. Mnie, wychowaną w kulturze szacunku dla zmarłego i chowania go na cmentarzu. Co nie znaczy, że sposób i droga mi znana, jest lepszą czy gorszą. Zwyczajnie inną.

[Not a valid template]

 

*)  jeżeli na pustyni można mówić o czymś takim jak “rzut beretem”, wszak wieje tam, jak w kieleckim i taki beret to pewnie by poszybował hen-hen… ;)

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

5 komentarzy

  1. Widzę że uwielbiacie odwiedzanie starych cmentarzy.
    W RPA też jest tradycja grzebania obok domu. Murzyni w RPA wierzą w przodków, czyli osoby z rodziny, które odeszły z tego świata, cały czas żyją wokół i pomagają w problemach. Sangoma, czyli szaman jest połączeniem żywych w z przodkami i przekazuje wiadomości.
    Zulusi żyjący w prowincji KwaZulu-Natal w RPA wierzą, że śmierć nie jest końcem.
    Starzy ludzie traktowani są z respektem. Mają większe doświadczenie, mogą doradzić młodszym.
    Starzy ludzie są traktowani jako rodzaj błogosławieństwa dla wspólnoty.
    Wszystkie opowieści plemienia Zulu opowiadanie były z pokolenia na pokolenie, nie znano przecież pisma.
    Zulu mają dość ciekawą historię o śmierci. Dawno, dawno temu ludzie nie umierali (podobnie jak w Piśmie Świętym). Ale o tym nie wiedzieli. Bóg postanowił wysłać posłańca i poinformować ludzi że są nieśmiertelni. Posłańcem był kameleon. Był on raczej powolny, ale Stwórca nie myślał że to ma znaczenie. Tak sobie kameleon szedł i szedł, aż zobaczył jagody i zatrzymał się na posiłek (to dziwne, bo kameleony jedzą muchy, nie jagody).
    Myślał, że Stwórca tego nie zauważy. Kiedy się dowiedział, rozgniewał się i wysłał drugiego posłańca, tym razem była to jaszczurka. Bardzo szybko dostarczyła wiadomość. Po pewnym czasie kameleon końcu pojawił się w wiosce. Próbował ogłosić wiadomość, ale ludzie go nie słuchali. Mówili, że jego podróż była tylko stratą czasu i, że już dostali wiadomość.

    Zulusi palą wszystkie obiekty, które należały do zmarłego. Uważają, że w ten sposób złe duchy nie będą przebywać w budynku, w którym zmarły żył.

    Napisz odpowiedź
  2. Witaj Wild Dogu! Dzięki serdeczne za komentarz tak wyczerpujący temat! Afryka dalsza, niż północna, jest nam jeszcze mocno obca, ale widać, że warto i tam zabłądzić! Pozdrawiam!

    Napisz odpowiedź
  3. W Ameryce Południowej kult zmarłych jest w ogóle szczególny, nie sa postrzegani jako tabu, ale sa czescią codzienności. W niektórych krajach nie jest dziwne chowanie bliskich w przydomowych ogródkach. Dla mnie to mimo wszystko trochę straszne. :)

    Napisz odpowiedź
  4. No dokładnie bywają miejsca na tej naszej ziemi gdzie śmierć jest czymś co nie kończy zupełnie życia ;-) nawet słyszałam o ludziach, którzy dbają o swoich zmarłych ileś lat po śmierci i odbywają się (jak dla mnie przedziwne obrzędy typu mycie i dbanie o ciało swojego bliskiego) a przecież tak naprawdę to był nasz bliski. Ale do mnie jakoś nie przemawia takie coś i wolę osobiście żeby moje dbanie o bliskich zmarłych ograniczało się jednak do zapalenia znicza na grobie ;-)

    Napisz odpowiedź
  5. Jak widać mamy podobne zdanie. Dla mnie te obrzędy, czy dbanie w tak specyficzny sposób o zmarłych bliskich to też coś obok i raczej do mnie nie przemawia. Pewnie kwestia kultury, która dla nas jest taka jaka jest: zapalenie znicza i pamięć o bliskich. Co wcale nie znaczy mało czy źle.:)

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź