Zardzewiały gwóźdź programu

Zaczęło się kiepsko, bo od pobudki o 4:00 (słownie: czwartej) rano. O 4:30, kiedy wsiadaliśmy na wynajęte ojeki, zaczęło padać. A potem… Potem było już tylko gorzej.

Wschód słońca nad Kelimutu, na który specjalnie wstawaliśmy o tak barbarzyńskiej porze (dla przypomnienia: 4:00) spędziliśmy chroniąc się przed ulewą i siedząc na czyimś grobie. Ano, tak. Bo lokalni wioskowi katolicy – ciągle jeszcze przywiązani do wiary w duchy przodków – grzebią sobie co ważniejsze osobistości wrodzinie w ogródkach koło domów. Coby się wygodnie owym duchom przodków “żyło”, nad grobami – na nasze szczęście! – budują altanki. Altanki owe służą za schronienie przed deszczem zabłąkanym turystom… :)

Jakiś wschód słońca podobno nastał, choć właściwie nie dałbym sobie za to ręki uciąć. Możliwe, że przeoczyłem go ze względu na paskudną mgłę, która towarzyszyła nam już od wejścia do parku narodowego Kelimutu. A może to były chmury? W każdym razie był plan, że skoro ominął nas wschód słońca, to przynajmniej z punktu widokowego zobaczymy trzy jeziora wulkaniczne: turkusowe, brązowe i czarne. W sumie po to tu jakby przyjechaliśmy. Oto, co faktycznie zobaczyliśmy na Kelimutu.

Tego typu czarny humor – mimo, że zmokliśmy, zmarzliśmy i zgłodnieliśmy – nie opuszczał nas już do końca wycieczki. Ewa stwierdziła, że – zważywszy na perfekcyjną jakość indonezyjskiej mgły – to nie Rosjanie stoją za “zamachem” w Smoleńsku. Ja uznałem, że z tymi kolorowymi jeziorami to jedna wielka ściema jest. Te wszystkie zdjęcia w Internecie to czysty Photoshop. Całą tę religijną otoczkę (że niby dusze ludzi zmarłych w młodym wieku idą do turkusowego jeziora; ludzi starszych – do brązowego; a osób złych – do czarnego) wymyślił autor przekrętu z Kelimutu, który teraz robi biznes na zdzieraniu kasy za wstęp z naiwnych turystów. Zresztą, niech mi ktoś udowodni, że jest inaczej! W ramach odreagowywania doznanego rozczarowania powstało też nowe tłumaczenie nazwy “Kelimutu” – “Ch**a widać”. I obowiązuje ono do odwołania.

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

6 komentarzy

  1. hehe…
    Zdecydowanie Macierewicz powinien poznać fachowców od mgły w Indonezji :)

    Napisz odpowiedź
  2. Dokładnie. Może zostaniemy wezwani na świadków lub np na przewodników wycieczki dla ekspertów.;)

    Napisz odpowiedź
  3. Czarna dupa znaczy się:D Trza było wędkę zarzucić haha, a ty Evik tym gwizdaniem to chmury próbowałaś przegonić?;>

    Napisz odpowiedź
    • No czarna była. Czarna. Trudno się mówi, żyje się dalej.;) A gwizdaniem próbowałam wiatr przywołać, coby chmury rozegnać. Widać nie znam się na gwizdaniu. ;););)

      Napisz odpowiedź
  4. no to pięknie…
    ja miałam podobną sytuację kilka miesięcy temu w Pamukkale, też najechałam się parę godzin a tam Kelimutu…

    Napisz odpowiedź
    • Agata! Świetnie to ujęłaś. Ale te źródła to falkycznie mgłą zachodzą?

      Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź