Bieszczadzkie wspominki

Wróciliśmy wczoraj dość późnym wieczorem. Jak zwykle po takich wyjazdach, jestem naładowany energią do pracy przez najbliższy tydzień. A przyda mi się, bo dziś zaczynam wykłady z dzieciakami na UEku. Oczywiście, pogoda w weekend dopisała. Nie mogło być inaczej. ;) Dało się nawet przeżyć masakryczny wiatr na połoninach pomiędzy Małą a Wielką Rawką.


Zresztą, nie będę pisał o trasach, które przeszliśmy, o widoczkach, które zobaczyliśmy (a jak nam coś umknęło, to na 100% Ewa to sfociła). Napiszę o czymś innym…

Dziwna sprawa z tym noclegiem…
Dramatis personae:
TP – ja
ED – Ewka
TK – Tomek
SK – Sylwia

Już jesteśmy w Bieszczadach. Jakaś 21:00, może trochę później. Mijamy Brzegi Górne, skąd zaczyna się szlak do schroniska “Pod Małą Rawką”. Był plan, żeby tam nocować, ale ostatecznie Tomek zarezerwował nam coś w Wołosatem. Nie wiem, co mnie podkusiło…

TP: To jak to było z tymi noclegami w schronisku? Ewa mówiła, że nie było miejsc czy coś w tym stylu?
ED: No, bo mnie tak Tomek powiedział, że tam dzwonił i nie było już miejsc na weekend.
TK: Ja nigdzie nie dzwoniłem. To Sylwia mi w domu powiedziała, że nie ma miejsc.
SK: Bo ja się od Ewy dowiedziałam, SMS-em. Albo mailem. W mailu mi pisałaś przecież.
ED: Ale ja tylko po Tomku powtórzyłam, co się od niego dowiedziałam.
TK: Ale ja nigdzie nie dzwoniłem.
(po trzech minutach takiego dialogu zaczynam żałować, że poruszyłem temat)
ED: No, to niby skąd ja wiem, że w schronisku nie ma miejsc? Przecież ja tam nie dzwoniłam! Sylwia, może Ty?
SK: Nie, ja to wiem od Ciebie. Albo czekaj, od Tomka. Tak, od Tomka.
TK: Nie ode mnie. Powtarzam, ja nigdzie nie dzwoniłem!
(po kolejnych pięciu minutach zaczynam się poważnie zastanawiać,  czy to nie ja dzwoniłem do tego schroniska)
TP: Czyli co? Możliwe, że jednak są wolne miejsca w tym schronisku, a my jedziemy do Wołosatego?
ED: A jaki dziś dzień?
TP: Piątek.
ED: OK, to ja dzwoniłam. Są miejsca. Ale od niedzieli.

Sobotnia impreza, która w żadnym wypadku nie była emeryten party
Nieprawdą jest, że towarzystwo – wymęczone siedmiogodzinną trasą z Wołosatego przez Przełęcz Bukowską, Rozsypaniec, Halicz i Tarnicę do Ustrzyk Górnych – poszło w sobotę spać przed 21:30. Nieprawdą jest również, jakoby zapas alkoholu wrócił z powrotem do Krakowa prawie nie napoczęty, a w karty zagraliśmy raptem trzy partie (które oczywiście i tak wygrała Sylwia).

Oficjalna wersja dotycząca naszej sobotniej imprezy jest taka, że skończyliśmy ją o 3:00 w nocy, i to dopiero po interwencji policji z Ustrzyk Dolnych! Oczywiście, policjanci nie odnotowali tego w żadnych aktach. Z czystej złośliwości. I dlatego, że musieli jechać taki kawał drogi po nocy. Mieszkańcy Wołosatego (wszyscy trzej) też nic nikomu nie powiedzą o naszej szalonej imprezie. Są w zmowie z policją, i tyle!

Kronika Tekstów Niezapomnianych:

Jak tak schodzę, to czuję się jak owczarek niemiecki [Ewka na stromym zejściu z Wielkiej Rawki; co podmiot liryczny miał na myśli, pozostało nieustalone]

Santo subito [moja autorska nazwa dla takiego manewru wyprzedzania, kiedy to wyprzedzający cudem unika zderzenia czołowego z pojazdem na przeciwnym pasie ruchu; manewr zaobserwowany – jeden raz, przeżyty – jeden raz]

Za 600 metrów skręć w prawo [felerny GPS Sylwii, który permanentnie podawał błędny – i dokładnie przeciwny do właściwego – kierunek jazdy; na szczęście nikt go nie słuchał]

Zniszczę was! [mocno życzeniowa postawa Ewki podczas gry w karty; jakimś cudem nikt z nas nie poczuł się “zniszczony”]

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

2 komentarze

  1. Pod wszystkim się podpisuję, tylko ta sobotnia impreza jest dla mnie za wielką mgłą.:D
    Ze śmiesznych i zapamiętanych przeze mnie sytuacji dołożę jeszcze takie:

    1. Zaczepianie ,,obcych”, bo obcy to lubią!
    Razem z Sylwią mamy łatwość nawiązywania kontaktów z innymi bywalcami szlaków czy lokali ( np bar w którym oglądamy mecz Polska – Holandia). Łatwość do tego stopnia, że Sylwia po pytaniu do jednej z Pań o smak leżących na tejże Pani talerzu pierogów, zwyczajnie dostaje jednego do spróbowania. Pieróg był na tyle duży,że każdy z nas go posmakował. Dzięki temu zamowienie było pewne.:)

    Drugą sytuacją była próba targowania się o cenę busa, którym docieraliśmy do Brzegu Górnego po zejściu ze szlaku.
    Zakręty w Bieszczadach, jak wiadomo wszem, ostre i częste. Po tekście Sylwii, że na Pana ,,leci? i może to ułatwi negocjacje w uzyskaniu znizki na przejazd, Pan zaczął łagodniej wchodzić w zakręty.:) Nie omieszkaliśmy tego skomentować na głos, ku uciesze innych współpasażerów.

    2.Drewniane molo w środku lasu na szlaku z Wielkiej Rawki do Ustrzyk Górnych.
    Jak zobaczyłam ten fragment szlaku, to stwierdziłam: ,,No tak. Jest dość stromo, drewniane pale ułatwiają zejście. Poza tym,żeby nie deptać roślinek. Jednak kiedy tą drewnianą ,,podłogą” przechodziliśmy już jakieś 20 minut to żartowaliśmy sobie, że powinien być to ruchomy pas jak te na lotniskach, umożliwiające szybkie przemieszczanie się w poziomie.:)
    Wyjazd pełen był trudu na szlaku, bo podejścia do najłatwiejszych nie należały, ale sytuacje jak te opisane powyżej, mi dodawały sił w każdej sytuacji.

    Napisz odpowiedź
  2. odpowiedź godna każdego szachisty tudzież jego refleksu… :)

    Dzięki ogromne za ten wypad. Było fantastycznie, mimo moich wielu zgonów :) Aaaaa Tomek, mam już własne kijki, więc następnym razem już ci Twoich nie zabiorę. Chociaż w przyszłym roku to ja najwyżej pospaceruję po dolinach…ale za dwa lata!!!! :) buziaki!

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź