La Boca, krokodyle i autostop na “autopiście”

Wszystko co dobre kiedyś się kończy. Postanowiłyśmy zakończyć byczenie się i zobaczyć jeszcze kilka ciekawych rzeczy na tej wyspie. Czas uciekał dość szybko, więc i my musiałyśmy trochę przyspieszyć.

Przedyskutowałyśmy sprawę zobaczenia farmy krokodyli na Półwyspie Zapata i zdecydowałyśmy, że jedziemy. Pomysł był mój i jakie było później moje  zaskoczenie, że to, czego się spodziewałyśmy nie okazało się za bardzo wartym zboczenia z trasy. Cały plan wyglądał tak, że w drodze do Hawany, wysiadamy na autostradzie w miejscowości Jarguey Grands i udajemy się w kierunku Peninsula Zapata do La Boca ? bo krokodyle na nas tam czekają, a dokładnie ok. 40. tysięcy. Następnie po zobaczeniu tej ilości zwierząt i krótkim odpoczynku, łapiemy autobus do Hawany ok. godziny 19.
Realizacja planu szła dość dobrze. Krajobraz po wyjeździe z Trynidadu:  z nadmorskiego zmieniał się gdzieniegdzie na górski, leśny, a nawet bardziej palmowy. Autostrada była dla nas okazją do zachwytu nad jakością dróg w tym dość ubogim kraju, na pewno bardziej ubogim niż Polska.;) Znalezienie transportu w kierunku półwyspu nie zajęło też zbyt wiele czasu i koniec końców w całkiem krótkim czasie dotarłyśmy na miejsce. Przekonane, że czas mamy wyliczony ruszyłyśmy w kierunku parku. O jakie było nasze zdziwienie, kiedy cała trasa zwiedzania zajęła nam coś ponad godzinę. Wizja, że w miejscu tym nie ma innych atrakcji, a wyprawa do Zatoki Świń, jest ne tylko czasochłonna, ale i droga, postanowiłyśmy z Domi, że może złapiemy autostop, żeby nie czekać do wieczora i szybciej w takim wypadku dotrzeć do stolicy Kuby. Paula była jednak nieubłagana ? stopem nie jedzie i już. Pozostało nam rozwiązywanie krzyżówek, pogawędki z turystami, którzy przewijali się w okolicy oraz zagadywanie każdego z kierowców autobusów dowożących tutaj turystów, głównie z rejonów Varadero. Nie udało się nam jednak zabrać z żadną z takich wycieczek. Przypomniała mi się Tundla,  gdzie to z Domi zamiast w Agrze, czekałyśmy na pociąg w tejże mieścinie na końców świata. Eh… podróże nieustannie uczą mnie czegoś nowego. Jeśli jest się pewnym , że plan realizuje się w 100% – należy uważać.;)
Coraz pewniejszym stawał się fakt, że miejsce to opuścimy dopiero autobusem o godzinie 19. Nie muszę dodawać, że ten side trip był moim pomysłem.;)
O jakie było nasze zaskoczenie, że to nie koniec przygód, jakie czekają na nas tego dnia.
Fakt, że autobus dociera i jest już niedaleko ? wciąż serwował nam pracownik stacji benzynowej, niedaleko której usiadłyśmy na plecakach, czekając na tenże Viazul. Kierowca jednak chyba nas nie zauważył, bo nie zatrzymał autobusu. Jak to?!Krzyknęłyśmy we trójkę. I wtedy nastąpił szok: ciemno, późno, żadnego hotelu w okolicy, mnóstwo komarów i koleżanka Domi czekająca na nas w Hawanie, bo przecież mamy przyjechać tym autobusem. Na taką kolej rzeczy Paula znalazła dość szybko rozwiązanie: to łapiemy stopa! O jakbyśmy mogły, to byśmy ją na kwaśne jabłko sprały.:)
Koniec końców udało się nam wrócić do autostrady, i tam po chwili oczekiwania zatrzymać dużą ciężarówkę w stylu tych amerykańskich trucków. W dużej mierze dzięki rowerowemu, czerwonemu światełku, które Paula wyjęła z plecaka. ;) Dzięki temu poznałyśmy bardzo sympatycznego kierowcę, który mówił do mnie hiszpańskim jakiego nie słyszałam nigdy w życiu i pewnie już nie usłyszę, a który rozumiałam jak przysłowiowe: piąte przez dziesiąte. Udało się nam jednak zrozumieć, chwilę porozmawiać i wyjaśnić mu dokąd w Hawanie chcemy dotrzeć. Kierowca ten nie tylko wysadził nas i pokazał drogę na przystanek autobusowy. Zaprowadził nas na ten przystanek, dał drobne na bilet, poczekał, żeby się upewnić, że wsiądziemy do właściwego autobusu i dodatkowo, przekazał kierowcy informacje, gdzie ma nas wysadzić. Tacy właśnie są Kubańczycy. Zresztą na przystanku, na którym stałyśmy chwilkę same, bo nasz kierowca ? opiekun musiał na chwilę odejść, jakiś inny mieszkaniec, który ze swoją rodziną czekał na autobus, podszedł i zapytał czy nam w czymś pomóc i chciała nam dać pieniądze na autobus.
Na miejsce noclegowe dotarłyśmy bezpiecznie, wprawdzie przywitał nas deszcz, ale po takich przygodach, jedyne o czym marzyłyśmy to spanie i brak komarów, które dały się we znaki w La Boca.

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

3 komentarze

  1. Fajnie się czyta, ciekawie napisane aczkolwiek trochę mało przydatnych informacji. Mam nadzieję je zdobyć ;)

    Napisz odpowiedź
    • Hej! Dzięki za miłe słowa. Na pytania odpowiemy po powrocie z Maroka. Informacje, których poszukujesz, zostały w domu.

      Napisz odpowiedź
  2. Tuska, okazuje się, że właśnie wyłącznie z Kuby mam tych informacji zapisanych najmniej.:) Źle trafiłaś z destynacją.:) Jeśli coś jeszcze Cię interesuje i będę umiała pomóc to chętnie to uczynię. Jednak sprawdziłam podróżnicze notatniki i akurat z tej wyprawy takiego nie prowadziłam, ale byłam tam z dwoma przyjaciółkami, co trzy głowy to nie jedna!

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź