Sahara, Atlas i haszysz

Meksykańską przygodę uważam za zamkniętą i opublikowaną. Czas więc pomyśleć o nowej. Już za miesiąc Maroko, czyli – jak w tytule – Sahara, Atlas i haszysz. Jedziemy na krótko, bo raptem na dwa tygodnie. Ale zarówno dla mnie, jak i dla Ewy będzie to pierwszy raz w Afryce. Może (jeszcze) nie jest to ta “czarna” Afryka, jak w opowiadaniach o Allanie Quatermainie, ale geograficznie zawszeć to jednak Afryka. :)

Maroko – kraj muzułmański – krajem dla turystów łatwym nie jest, jeśli chodzi o kontakty z localesami. Może nie to, że jest tam niebezpiecznie czy coś. Maroko żyje z turystów, więc tam nie może być dla owych turystów niebezpieczne. Aczkolwiek – i wiem to z opowiadań wiarygodnych osób, które odwiedziły były już ten kraj – tubylcy potrafią być maksymalnie uciążliwi. Ale oboje mamy w tym zakresie niezłą szkołę po pobycie w Indiach. Nie sądzę, aby mogło nas spotkać coś bardziej uciążliwego, niż hinduski taksówkarz. :)

Robimy plany, jak zwykle. Co z nich wyjdzie, czas pokaże. Bo i z tym czasem trochę ciasno. Oj, ciasno… A miejsc, które chcemy zobaczyć, dość dużo. Oj, dużo…

Wylatujemy z Krakowa w piątek wieczorem, w weekend przed Świętem Zmarłych. W Casablance będziemy koło północy według tamtejszego zegarka. Mam nadzieję przelecieć stamtąd jeszcze tej samej nocy do Tangeru. Jet lag nam nie grozi, bo różnicy jest całe dwie godziny, więc w ciągu dnia zwiedzimy sobie miasto.

Ruszamy następnie na południe, do Szefszawan, sympatycznej miejscowości w górach Rif. Tam czeka nas pierwszy z dwóch trekkingów.

Kolejne miasto na naszej drodze to Fez. Jak się właśnie dowiedziałem, jest to miasto partnerskie Krakowa. Tam chcemy zobaczyć słynne na cały świat marokańskie garbarnie.

Do Rabatu spróbujemy dostać się pociągiem, bo już sam dworzec, usytuowany w centrum miasta, jest wart zobaczenia. Prócz tego całe mnóstwo muzułmańskich zabytków, z łaźniami i medresami na czele.

Następnie Casablanca. Tu zahaczymy – mam nadzieję – o Rick’s Cafe. Play it again, Sammy. :) Nie będziemy jednak tracić w tym mieście za wiele czasu, zwłaszcza, że na koniec wyprawy i tak musimy tu wrócić. Stąd przecież wracamy do domu.

A więc na południowy zachód! Marrakesz: brama do Atlasu Wysokiego. Za nim – Sahara, a przynajmniej jej zachodnia część. Drugi z trekkingów planujemy po Atlasie. Góry… Tak, tu z pewnością spędzimy trochę czasu. Nie sądzę, abyśmy porwali się na Jebel Toubkal, grubo ponadczterotysięczny, najwyższy szczyt Atlasu, Maroka i Afryki Północnej w ogóle. Ale kto wie, co nam do głów strzeli? :)

Pozostał jeszcze tylko Agadir – kurort z ponad dziesięcioma kilometrami piaszczystych plaż i średnio trzystoma słonecznymi dniami w roku; jeszcze tylko Essaouira – piękny, atlantycki port rybacki, gdzie można dostać najlepsze w tej części świata owoce morza. O ile jestem większym fanem gór niż morza, o tyle to ostatnie miasto brzmi jak moje prywatne wyobrażenie raju!

Dwa tygodnie minęły jak z bicza strzelił… Wracamy łapać samolot z Casablanki przez Frankfurt do Krakowa.

P.S.:
Gdzie ten haszysz, zapytacie.
Odpowiem: wszędzie! :)

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź