Zdarzyło się z końcem kwietnia…

Wybrałem się ze znajomymi z doktoratu*) na trzydniowy obóz integracyjny do Leskowca, o którym kiedyś już pisałem. Znów sponsorem było TDUJ, i znów – poza innymi atrakcjami, które miłosiernie przemilczę :) – graliśmy w paintball. Chcecie poczytać i pooglądać?

Czym paintball jest, już tłumaczyłem, więc pomińmy niepotrzebne wstępy. Po raz kolejny zaczęliśmy grę wcześnie rano i po raz kolejny “wcześnie” jest tu sprawą mocno umowną. :) Tym razem graliśmy na terenie zabudowanym,w budynkach dawnego PGR-u**).

Po pierwsze, skompletowaliśmy nasz sześcioosobowy Dream Team. Po raz kolejny, Czerwony. Kolor, który jakimś cudem przynosi szczęście. :)

Czerwony Dream Team

Dream Team
Jako, że nie graliśmy jako pierwszy zespół, a Łukasz (organizator), miał akurat coś hiperpilnego do załatwienia, oficjalnie zostałem mianowany sędzią pierwszej potyczki. Reguły zwycięstwa: w ciągu pięciu minut zdobyć flagę i przenieść do miejsca startu swojej drużyny albo wystrzelać cały zespół przeciwników. Moje zdanie: krzyknąć START! i odmierzać te 5 minut. Proste, nie?

Sędzia

Niestety, nikt nie chciał mnie słuchać (zero autorytetu!), więc strzeliłem focha i oddałem twarzową, odblaskową kamizelkę, stoper i “szczekaczkę” komuś bardziej ugodowo nastawionemu w stosunku do bandy trzydziestolatków zachowującej się jak sześciolatki w piaskownicy. Wystarczy mi użerania się z ludźmi od poniedziałku do piątku. Na weekend jadę odpocząć. :)

Zanim zaczęliśmy grać, nie obyło się bez większych lub mniejszych problemów. A to ktoś rozsypał kulki, a to komuś wystrzelił gaz z butli markera, a to ktoś inny – np. autor niniejszej notki :) – w pośpiechu spowodowanym niewyspaniem i Syndromem Dnia Następnego***) ubrał za małe spodnie i musiał potem wymieniać się nimi publicznie z… kobietą! Co zresztą zostało uwiecznione, ku uciesze zgromadzonej gawiedzi.

Po pokonaniu wszystkich przejściowych i obiektywnych trudności, wreszcie mogliśmy się zabawić. Prawie… Kolejną sprawą było to, o czym juz pisałem. Nie graliśmy jako pierwsi, a drużyn było dużo, więc z początku trochę się nudziliśmy, spędzając czas na odpoczywaniu, opalaniu się, planowaniu taktyki (z której i tak nic w efekcie nie wyszło) i wyjątkowo złośliwym komentowaniu poczynań grających (naszych przyszłych przeciwników, więc nie mam specjalnych wyrzutów sumienia). Oczywiście, w tym czasie zrobiliśmy sobie sesję także zdjęciową Dream Teamu. :)

Odpoczynek

Wreszcie zaczęliśmy grać…

Z różnym efektem… Nie było już tak rewelacyjnie, jak pół roku wcześniej. Tym razem było tak “pół na pół”: połowa z ilości meczów: zwycięstwa, połowa: porażki. Ale to i tak nieźle. Właściwie od początku była nas raptem piątka (inni grali po 6 lub 7 osób). Jedna osoba wysypała się nam z zespołu, zanim w ogóle weszliśmy na pole gry. Czy jest jakaś naukowa nazwa na paniczny strach przed siniakami? :)))

OK. Dość! Przecież w tym całym paintballu nie chodzi o wygraną, a o dobrą zabawę, no nie? :)

Za to na drugi dzień nasza jeszcze bardziej okrojona drużyna paintnballowa – w składzie: Gosia, Łukasz i ja – wygrała bieg terenowy na orientację (mapa, kompas i dzicz Beskidu Niskiego, te sprawy…). Trzema punktami, z drugą najlepszą drużyną, w której był – na ten przykład – doktor geografii in spe! :P

Co prawda nagród – bonusowych koszulek TDUJ – do dziś nie dostaliśmy, ale upomnę się o nie przy najbliższej okazji. Może kiedy wreszcie znajdę czas, żeby iść na Uniwersytet? W końcu studiuje się dla takich właśnie fantastycznych wyjazdów i choćby z tego powodu szkoda byłoby mi rezygnować na dobre z uczelni. :)

_____
*) Tego doktoratu, o którym już praktycznie zapomniałem, a o którym przypominają mi tylko regularne telefony Pani Promotor z cyklu: Kiedy się Pan wreszcie pojawi na seminarium, Panie Tomku?… :(

**) Wyjaśnienie dla wszystkich Czytelników bloga poniżej 25. roku życia – PGR: Państwowe Gospodarstwo Rolne ? forma socjalistycznej własności ziemskiej w Polsce w latach 1949-1991; duże gospodarstwo rolne, którego właścicielem było Państwo. (za: wikipedia.pl)

***) Złe samopoczucie występujące kilka godzin po spożyciu nadmiernej ilości napojów wyskokowych, w niektórych kręgach znane jako kac. (za: wikipedia.pl)

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

1 Komentarz

  1. A mnie się wydaje, że jednak wygraliśmy 6 do 4 w CQB oraz, również jako czerwoni, rozgromiliśmy drużynę niebieską w “capture the flag”. Dodać trzeba tylko, że w drugiej fazie do drużyny czerwonej zostały wcielone wszystkie kobiety, pozostające na polu walki, natomiast drużyna niebieska była czystym testosteronem (co my, jasna cholera, robiliśmy w czerwonej, do tej pory nie wiem, ale bać się nie przestaję).

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź