Ludzie w drodze: Ammar
Ten dziewiętnastolatek to klasyczny Tamil. Czarne oczy, czarne włosy, prawie czarna skóra. Poznaję go na łódce, którą płyniemy nurkować przy Dixon’s Pinnacle, gdzieś między wyspami archipelagu Andamanów i Nikobarów. Pochodzi z Chennai i mówi po angielsku z ładnym, brytyjskim akcentem. Też przyleciał tu tylko nurkować.
Rodzina z wartościami
Ma wakacje. W zeszłym miesiącu zrobił tutaj kurs nurkowy, za jednym zamachem dwa poziomy w SSI. Teraz przyleciał na parę dni, ponurkuowć tylko rekreacyjnie. Jest studentem “Madras College of Arts”. Tym samym kontynuuje rodzinną tradycję, jego matka jest marszandem. Ojciec do spółki z dziadkiem prowadzą firmę ze sprzętem elektrycznym i hydraulicznym. Raczej większą, jak się okazuje:
– Jesteś z Polski? Niedawno byli na targach, zdaje się, że w Warszawie.
Pod wodą widać, że jeszcze trochę brakuje mu umiejętności: miota się góra-dół, macha rękami, jakby próbował łapać równowagę, a divemaster po dwudziestu minutach musi go brać “na smycz”, bo jedzie na rezerwie powietrza. Ale wody się nie boi. Popracuje nad pływalnością i oddechem, a z pewnością prędzej czy później się ogarnie. Moim zdaniem, nawet prędzej, niż później. Ma chłopak zapał.
W ogóle to, jak na jeszcze w sumie nastolatka, jest dość zadziorny. Wychowanemu przez szkołę i rodzinę w tej samej pogradzie dla Anglików, z jaką nasi rodzimi, łysi sterydożercy patrzą na niemieckich turystów zwiedzających krakowski Rynek Główny, Ammarowi wydaje się, tu i teraz, że na jego własną ziemię powrócił okupant sprzed kilkudziesięciu lat. Widać od razu, jak bardzo nie przepada za naszymi partnerami nurkowymi z Wielkiej Brytanii. Choć musi przecież zdawać sobie sprawę, że owej na oko pięćdziesięcioletniej pary i na świecie jeszcze nie było, kiedy Brytyjczycy opuszczali Indie. Momentami dość wyraźnie demonstruje tę swoją niechęć, głównie poprzez przeróżne komentarze pod ich adresem. Kiedy Cheryl między nurkowaniami prosi o herbatę, rzuca:
– Oczywiście, że Brytole lubią naszą herbatę.
Używa właśnie tego słowa: “Brits” (Brytole), a nie “British” – Brytyjczycy.
Domorosły polityk się znalazł!
Polityka w Indiach to ogólnie popaprana sprawa jest. Na przykład, zasłużona dla kraju rodzina Gandhich jakoś nigdy nie miała tego szczęścia, by jej rządzący Indiami członkowie umierali ze starości. Mohandas Gandhi został zastrzelony przez hinduskiego ultranacjonalistę. Ten obwiniał Mahatmę o to, że nie zapobiegł oderwaniu się od Indii północnych, muzułmańskich rubieży i utworzeniu niezależnego państwa, Pakistanu. Premier Indira Gandhi zginęła z rąk własnych, sikhijskich ochroniarzy. Rajiva Gandhiego zabiła zorganizowa bojówka z południa kraju, “Tamilskie Tygrysy”. Ta ostatnia sytuacja – która miała miejsce w 1991 roku, czyli stosunkowo niedawno – jest nad wyraz ciekawa.
Ale zanim o tym, wyobraźcie sobie najpierw taką sytuację, rodem z thrillera Toma Clancy’ego: w Polsce ginie premier, zabity przez, powiedzmy, Ślązaka-separatystę, którem spieszno do niepodległości. Legalna, opozycyjna partia polityczna z tego regionu – powiedzmy, Ruch Autonomii Śląska – robi z tej okazji konferencję prasową i nawet nie to, że nie potępia zbrodniczego czynu. Wprost przeciwnie, chwali terrorystę i nakręca Ślązaków do szerszego stosowania przemocy wobec przeciwników politycznych. Czyste political fiction, czyż nie? I to z naciskiem na fiction, prawda?
A teraz wyobraźcie sobie…
Nie, nie wyobrażajcie sobie niczego! Przejrzyjcie historię Indii sprzed niespełna ćwierć wieku. Tak właśnie bowiem stało się w 1991 roku! Legalna partia polityczna z Tamil Nadu, Self Respect Movement, uczciła dzień, kiedy terroryści z “Tamilskich Tygrysów” zabili Rajiva, wielką fetą w tym południowym stanie, ze stolicą w Chennai. W indyjskim Kongresie Narodowym tamilscy politycy zaciekle bronili zamachowców przed słusznym gniewem pozostałych deputowanych. Ba! Cała rdzenna ludność Tamil Nadu była bardzo pozytywnie nastawiona do tego zamachu.
Ta wrogość wobec innych narodów hinduskich nie wzięła się u Tamilów znikąd. Sięga czasów około 3000 lat przed naszą erą, kiedy to dolinę Indusu najechali jasnoskórzy nomadowie z północy, Ariowie, wprowadzając tu Wedy i oparty o nie nowy porządek społeczno-polityczny: podział na kasty. Ariowie przepędzili czarnoskórych Drawidów na samo południe subkontynentu, niszcząc lub przejmując ich miasta. Tamilowie zaś to dumny ze swej historii naród spadkobierców owej przedaryjskiej cywilizacji Drawidów. Przez to mają silne poczucie odrębności. I to odrębności zarówno kulturowej – występują od zawsze przeciwko systemowi kastowemu, który został im narzucony przez najeźdźców ponad pięć tysięcy lat temu i który preferuje jasnoskórych Braminow; jak i odrębności językowej – tamil jest równie podobny do hindi, jak, bo ja wiem…? – polski do węgierskiego. Dlatego też nawet z naszymi divemasterami Ammar rozmawia po angielsku. Inaczej się po prostu nie dogadają.
Ten główny indyjski problem – “problem” z punktu widzenia Europejczyka, oczywiście – czyli segregacja kastowa, ma się ciągle bardzo dobrze, mimo, że oficjalnie konstytucja go nie aprobuje. Rozmawiam o tym z Ammarem dość dużo. Opowiada mi, jak to czasem przyprowadza do domu koleżanki z college’u:
– Potem matka wypytuje o nie.
I co jej mówisz?
– Nie, nie! Żeby to mnie wypytywała! Ogólnie wypytuje, ludzi. I jak się okaże, że coś z dziewczyną jest nie tak, że jest ze złej kasty, z niezamożnej rodziny, wyznaje nie tę, co trzeba religię, mieszka w nieodpowiedniej dzielnicy – wymienia dalej, a tych czynników jest mnóstwo – to mi po prostu zakazuje się z nią więcej z nią spotykać. Ale to i tak u mnie nie jest najgorzej. Widziałeś nasze gazety?
Faktycznie, rubryka “ogłoszenia matrymonialne” zajmuje pół dowolnego czasopisma i jest często również po angielsku, więc mogę poczytać: Kobieta, 27 lat, MBA, z Mumbaju, praca w korporacji, wysokie dochody, wegetarianka, Szudra. Albo: Młody, na stałe w USA, szuka żony z New Delhi, do 30 lat, majątek nieistotny, pochodzenie: Kszatrija.
– Młodzież w moim wieku, w większych miastach już trochę ma tego dość. Z moich znajomych to tylko tacy najmniej obrotni mówią do rodziców: “OK, reklamujcie mnie”.
Wydawałoby się, że młode pokolenie Hindusów wybiło się na niezależność. Nic bardziej mylnego:
– Fajny tatuaż – mówi do mnie, kiedy ściągam koszulkę, by wskoczyć w piankę. – Kiedyś ojciec mi powiedzał, że jak sobie zrobię tatuaż, to mnie wydziedziczy. Tak samo, jakbym sobie zrobił piercing – wskazuje na kolczyka, którego wyciągam z brwi, żeby mi maska nie przeciekała. – Mam się nie pokazywać w domu.
Po nurkowaniu siedzimy przy obiedzie z parką trzydziestolatków z Alaski. Wobec Amerykanów Ammar żadnych uprzedzeń nie ma. Mark opowiada, jak ludzie reagują na to, że mieszka na Alasce:
– Kiedyś pytali mnie, czy tam mamy drogi. Alaska kojarzy się wszystkim z lodowcami i górami. Raz przylecieli do mnie znajomi z Nebraski, w środku lata, gdzie u nas wtedy temperatura sięga 28 stopni Celsjusza. Zobaczyłem, że wysiadają z samolotu w kożuchach po kolana… Kiedy wziąłem ich na kajaki, popływać po morzu, zastanawiali się głośno, na jakiej wysokości jesteśmy. Halo! Na zero! Na poziomie oceanu! Jak kiedyś opowiadałem, że moja żona pracowała na studiach przy uprawach ekologicznych, to pytali: “A co wy tam uprawiacie? Lód w kostkach?”. Bladego pojęcia o Alasce nie mają!
Obaj z Ammarem zwijamy się ze śmiechu przy tych i podobnych historiach. Po posiłku chłopak pyta:
– Czy zgrasz mi na laptopa filmy, które robiłeś dziś pod wodą?
Pewnie, nie ma sprawy. Na paru Cię nawet złapałem.
Właściwie to ciężko było go nie złapać, bo ciągle wpływał mi w kadr.
Ale tego już mu oczywiście nie mówię.
To, że pod wodą generuje wokół siebie chaos równie dobrze może być spowodowane kontuzją. Zaraz po wejściu na łódkę owija bandażem i dodatkowo obwiązuje woreczkiem foliowym paskudnie poharatane prawe przedramię.
– Wracałem wczoraj skuterem z centrum do hotelu, ciemno już było, rozpadało się do tego, akurat wyłączyli jeszcze prąd…
Tak, to się tutaj często zdarza. Zwłaszcza jak mocniej zawieje.
– …a w skuterze lampa mi nie działała. Wpadłem w dziurę w jezdni i… – demonstruje obrażenia, kilkukrotnie przesuwając ramię w górę i w dół przed moimi oczami, z nastoletnią fantazją, jakby to były co najmniej rany wojenne odniesione w bitwie z Brytyjczykami o niepodległość Indii. Strupy porobiły się tylko na brzegach, w środku widać błyszczące czerwienią, surowe mięso.
Powodzenia w słoniej wodzie, kolego! Jakoś nie wierzę, że ten woreczek Ci cokolwiek pomoże.
Popołudniu przynosi do The Full Moon Café, gdzie się umówiliśmy na spotkanie i bananowe lassi, najnowszy model MacBooka Air. Cholera, ja takiego nie mam!
Sobotni wieczór zapowiada się pogodnie. Tak dla odmiany, bo zwykle po zmroku zaczyna padać deszcz. A zmrok tu zapada już koło 17:00, w środku lata. Bo przecież jesteśmy 1200 kilometrów na wschód od subkontynentu. Bliżej nam stąd do Bangkoku, a nadal funkcjonujemy na delhijskim Indian Standard Time. Za to poranek mamy koło 4:00… Dla mnie średnie pocieszenie
Idziemy na oświetlone boisko przy szkole w centrum Havelock, oddalone od naszej bazy nurkowej jakieś dwa kilometry, zagrać w siatkówkę. Ekipa tubylców już zaczęła, ale miejsce dla dwóch zawodników zawsze się jeszcze znajdzie.
Wykończą mnie tak intensywne wakacje…
wtorek, 4. sierpnia 2015
Tamilowie chyba najbardziej kojarzą się z walkami na Sir Lance “Tamilskie Tygdysy” itp. Konflikt w zasadzie dopiero niedawno się zakończył
wtorek, 4. sierpnia 2015
Ciekawa opowiesc:) fajnie sie czyta! Nie ma to jak poznawac ludzi w swiecie!
środa, 5. sierpnia 2015
Bardzo dobrze się czyta. Fajnie wplatasz historie. Dowiedziałam się paru rzeczy, o których nie miałam wcześniej pojęcia. W pewien sposób podziwiam ich, ze tak dają radę żyć według tylu zasad narzucanych przez społeczeństwo, ale może tylko mi się to wydaje takie trudne, bo ja wiecznie żyłam według swoich i nadal często czuję się zaskoczona reakcją ludzi na, moim zdaniem, zupełnie normalne rzeczy. Lub odwrotnie :) (uwielbiam nurkować!)
czwartek, 6. sierpnia 2015
Bardzo fascynujące! Ciekawe, że celebrują tę odrębność kulturową, nawet po tylu latach od pierwszych walk.
czwartek, 6. sierpnia 2015
Patriota, zetem i politykuje sobie. Choć ten motyw z tatuażem mi się podoba, mój ojciec też tak mówił…Taka kultura. ;) Te ogłoszenia “reklamowe” ciekawe…
Ale tym MacBookiem to wyskoczył, kto by się spodziewal ;)
Ludzie zawsze są fajni.