Co zabrać ze sobą na wyjazd do apteczki?

Choć teraz Tomek wyjeżdża sam, a ja jadę spać w bardzo cywilizowanych warunkach, temat apteczki mnie nie omija, bo to zawsze ja byłam za nią odpowiedzialna. A co do niej wkładałam za każdym razem? Oto nasza lista.

Na początek dwie uwagi. Po pierwsze, apteczka, którą przedstawiam poniżej, jest najbardziej optymalna dla nas. Nie uwzględnia specyfików, takich jak leki przyjmowane  codziennie. Po drugie, medyk ze mnie żaden, dlatego warto konsultować pewne rzeczy ze swoim lekarzem.

Przeciwbólowe, przeciwgorączkowe i przeciwzapalne – dla każdego działa co innego. Ja, przykładowo, nie toleruję paracetamolu, dlatego przyjmuję specyfiki oparte o ibuprofen. Zazwyczaj jeden listek (12 szt.) wystarcza na wyjazd, ale kupuje wtedy coś mocnego (ostatnio dobrze toleruję “Ibuprom Sprint Caps”). Jeśli planujemy jakieś trekkingi, to zawsze zabieram przeciwbólowe środki w żelu czy maści na kolana. Nigdy nie wiadomo, kiedy się odezwą. Tutaj dodałabym także tabletki na gardło, które zawsze zabieramy, bo klimatyzacja i ciepło często powodują infekcje gardłowe.

Przeciwbiegunkowe – choć to nas rzadko nie dotyczy, zdarza się czasami. “Stoperan”, póki co, działał najlepiej, zapobiegając objawom. “Laremid”, z tego, co pamiętam z poprzedniego razu w Indiach (2007/2008), średnio pomagał.

Antybiotyki – jeśli ktoś wie, że będzie potrzebował, bo np. często łapie infekcje, to polecam wizytę u lekarza i wykupienie jakiegoś specyfiku na wszelki wypadek. Nam do tej pory nie zdarzyła się jakaś poważna choroba, której nie wyleczylibyśmy zachowawczo. Żadnego antybiotyku nie zabieramy.

Rany i zakażenia, plastry – zawsze zabieram wodę utleniona w żelu, bo jest lżejsza i poręczniejsza. Jakieś plastry (trzy rodzaje i rozmiary), bandaż uciskowy i – bezwzględnie – żel antybakteryjny bez wody. Ten ostatni traktuję jako środek odkażający po umyciu rąk woda z mydłem. Jeśli planujemy trekking, to zabieram plastry na odciski. Zawsze coś wychodzi! A słyszałam, że z zaniedbania odcisków lub leczenia ich niezbyt sterylnie można nabawić się poważnych zakażeń. Poza tym zabieramy zawsze wilgotne chusteczki, które często służą również jako papier toaletowy. ;)

Leki na malarię – zabieramy ze sobą, jadąc w rejony zagrożone malarią. I tutaj chyba tyle w tym temacie napisze, bo kto i gdzie powinien ich używać, o ich skutkach ubocznych i tym, jak kto je toleruje, to można by książkę napisać. Ja proponuję spotkanie z lekarzem od chorób tropikalnych, sprawdzanie na bieżąco rejonów zagrożonych i albo ich omijanie, albo profilaktykę. My zabieramy ze sobą “Malarone” do Indii, bardziej w celu zapewnienia sobie spokoju, że coś mamy. Więc i tak będziemy stosować mocno zakrojona profilaktykę: repelenty i moskitiera.

Repelent na owady – skoro został wywołany do tablicy, to o nim teraz. Niezbędny, jeśli jedziemy w malaryczne rejony. Również, kiedy szykuje się jakiś wilgotny, albo deszczowy klimat tropikalny, tudzież sezon deszczowy. Generalnie miejsca, gdzie komarów sporo.  Często polecane są zakupy na miejscu, w kraju docelowym. My kupujemy coś z wysoką zawartością DEET w Polsce. Powinien być w przedziale 30%-50%. Poniżej 30% nie działa, powyżej 50% stężenie tej substancji nie ma już znaczenia. Polecamy preparat “Mugga”, szczególnie w kulce: skuteczny, wydajny i nie jest aż tak niebezpieczny dla ciała i ubrań, jak ten w atomizerze. Zabieram często także “Fenistil”, żel na ukąszenia, bo nie mam silnej woli, a kiedy swędzi, nie umiem nie podrapać. :)

Uczulenia, alergie i inne wypryski – jak się niedawno okazało, mam uczulenie na słońce w wilgotnym klimacie. Dlatego do mojej apteczki dołączyła maść na istniejące już krostki i tabletki pomagające się ich pozbyć. Warto mieć coś uniwersalnego na uczulenia, bo nigdy nie wiadomo, co się spotka i co nas uczuli. “Zyrtec”, “Claritine”, etc. Zdecydowanie coś na receptę, żeby leczyło, a nie powodowało tylko znikanie objawów.

Krem z filtrem UV – spaliłam już kilka razy skórę tu i ówdzie, i wiem, że to boli. Poza tym ostatnio miałam problem, bo czoło mi trochę spuchło od słońca, za mocno się opaliło i było ryzyko,  że nie zanurkuje. Zatem do kremu dodaje czapkę z daszkiem, albo kapelusz. To jedyny skuteczny sposób na czoło, które się poci i możemy się smarować do upadłego kremem z filtrem 50. Po minucie mój spływa jak woda po kaczce. A na dłonie i nogi polecam długie rękawy. I owszem, nawet jak jest gorąco, da się w tym wytrzymać. :D

Krople do uszu– my z racji nurkowania używamy kropli “Doplhiner”. To spray do uszu po pływaniu. Działają one przeciwzapalne i pomagają pozbyć się dyskomfortu w uchu wynikłego z zalegającej wody. Zatem używamy go nawet, kiedy nie nurkujemy, a po prostu sporo korzystamy z wody, bywamy w aquaparkach czy innych miejscach, gdzie ucho jest długo w wodzie.

Suplementy diety – zawsze zabieram ze sobą dwa-trzy opakowania musujących tabletek witaminowych. Dodaję je raz dziennie do wody i wypijam, bo mam wrażenie, że moja dieta na wyjazdach jest niekiedy mocno uboga w witaminy i mikroelementy. Poza tym ciężej jest wtedy panować nad bilansowaniem posiłków. O ile nie wybieramy się na rok gdzieś daleko, to pozwoli nam to na bieżąco uzupełniać ewentualne braki, nie nabawimy się awitaminozy, a i organizm będzie silniejszy. Wiadomo, że jak organizm jest słaby, to szybciej łapie wszelkie infekcje.

Choroba lokomocyjna – nas to nie dotyczy, ale w Indonezji miałam okazję przekonać się, patrząc na współpasażerów, jak uprzykrzająca życie może być ta choroba. Czy ktoś może coś polecić? Ja znam tylko “Aviomarin”, ale to z czasów podstawówki. :)

Macie jakieś sugestie, jak można taką listę udoskonalić, albo o czymś zapomniałam? Dodajcie w komentarzach swoje typy do apteczki.

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

15 komentarzy

  1. Ja bym jeszcze igłę dorzuciła jedną. Zawsze może się przydać gdy bąble na stopach urosły do takich rozmiarów, że nie da się chodzić. Mimo, że zazwyczaj przez lekarzy nie polecane, przebicie bąbla sterylną igłą potrafi nie jeden trekking uratować. A do antybiotyków jakieś osłonowe jeszcze by się przydały, bo sam antybiotyk przy ‘diecie’ w podróży potrafi zrobić więcej szkód niż pożytku. Pozdrawiam ;)

    Napisz odpowiedź
    • A racja! O igle nie pomyslałam, bo mam ją w kosmetyczce, a nie w apteczce.:) A do antybiotyków owszem, osłonowe, jak najbardziej. Jak napisałam, nie zabieram ich ze sobą, wiec zapomniałam. Dzięki za poradę!
      A w zasadzie te osłonowe, przypomniały mi o jeszcze jednej rzeczy! o tabletkach tzw. probiotykach, które wpływają pozytywnie na mikroflorę jelitową i przewód pokarmowy. Wpływają też pozytywnie na procesy trawienne.

      Napisz odpowiedź
  2. Dziękuję za cenne rady! Będę o tym pamiętał, pozdrawiam serdecznie :)

    Napisz odpowiedź
  3. Uważam, że antybiotyki to ślizka sprawa. Jeśli jedziemy w tropiki to powinniśmy sprawdzić w jakiej temperaturze leki powinniśmy przechowywać, bo może się okazać, że bardziej sobie zaszkodzimy niż pomożemy.

    Z przeciwbiegunkowych polecam Nifuroksazyd. Jest przeciwbakteryjny i działa rewelacyjnie. Powinno się wziąć 2 tabletki, gdy tylko uświadomimy sobie, że coś zaczęło nam szkodzić (bo np. znajomego jedzącego to samo już boli brzuch, albo mamy dziwne uczucie w żołądku).

    Jeśli chodzi o repelent to moim zdaniem najlepiej zakupić go na miejscu. Zazwyczaj jest znacznie tańszy a i często bardziej skuteczny na lokalne owady. tymczasowo, zanim coś kupimy, można zastosować olejek waniliowy (smarujemy się nim tak jak balsamem – często działa lepiej niż repelent, zwłaszcza z Polski).

    Na chorobę lokomacyjną warto z kolei zabrać… imbir w proszku. Jest co prawda niesmaczny, ale jedna łyżeczka rozpuszczona w odrobinie wody działa rewelacyjnie a nie truje organizmu.

    Jeśli chodzi o różne leki na przeziębiecia, grypę, kaszel, etc. warto skorzystać z porady farmaceuty na miejscu. Jeśli nie jedziemy do dżungli lub nie planujemy długiego trekkingu mamy spore szanse, że znajdziemy aptekę w miejscu pobytu. A lokalne specyfiki są często znacznie skuteczniejsze niż przywiezione z Europy (trzeba tylko wybierać apteki klimatyzowane).

    Napisz odpowiedź
    • Z tymi antybiotykami to ja właśnie wiem, dlatego ich nie zabieram.
      Ten Nifuroksazyd brzmi całkiem nieźle, bo jakby pomaga nawet przeciwdziałać objawom.
      Repelenty już różne próbowałam i ten jeden działa dla mnie. Choć z tymi komarami to góral wie. Czytałam kiedyś, ze warto przed wyjazdami w rejony rzeczywiście pełne gryzących, przyjmować wcześniej witaminę B, ponoć powoduje całkiem nieprzyjemne dla komarów wydzielanie zapachu, w pocie człowieka. Nie czuć tego jakoś szczególnie, ale skutecznie komary odstrasza. Olejek waniliowy to w domu stosuję czasem, zupełnie o nim zapomniałam!
      O właściwościach imbiru dobrze wiedzieć. Ja szczęśliwie nie mam problemu lokomocyjnego, a na Sulawesi namacalnie doświadczyłam jakie to pomocne.
      Z tymi poradami na miejscu u farmaceuty się zgodzę, ale pamiętam jak dziś, kiedy w Birmie zjadłam już zapas wapna i szukałam go w aptekach. Bezskutecznie niestety, bo najpierw się nagimnastykowałam, żeby wytłumaczyć o co mi kaman, a później dowiadywałam się” “A to nie, nie mamy”.:)

      Napisz odpowiedź
      • Z rzeczy, których nie ma, a warto jest też węgiel, który wiąże substancje trujące.
        Co do witaminy B (ponoć tak samo działa picie piwa ;) ) to na pewno trochę pomaga, ale raczej na tropiki nie wystarczy. Jakbyś się wybierała do Tajlandii to mogę polecić: leki na zapalenie gardła, na chorobę lokomocyjną (genialne i super tanie ;) ) i repelenty, które działają w każdych warunkach ;)

        Napisz odpowiedź
        • Węgiel? Ktoś to jeszcze je?:D Na tropiki to pewnie i olejek waniliowy nie pomoże, chyba, że do muffinek z bananem.:) A do Tajlandii się nie wybieram, a po dendze Tomka, chętnie poznam te specyficzne i skuteczne repelenty.:) Lokomocyjnie jestem twardziel, albo jeszcze nie pokonałam hardcorowej trasy.

          Napisz odpowiedź
          • Ja jem :D Też pomaga. I nie szkodzi. A olejek waniliowy akurat na tropiki pomaga, też sprawdziłam :)

  4. Aktualnie nie ma w sprzedaży na polskim rynku i chyba już nie będzie Muggi o stężeniu deet 30-50%. Trzeba uważać, co się kupuje i dobrze czytać skład produktu i stężenie deet. Polecam także kupić plastry do zamykania ran Steri Strip. Ja zawsze jeszcze biorę wapno. Na zakupy wyposażonych apteczek, kremów z filtrem i innych przydatnych produktów zapraszam do http://www.tropiker.pl :)

    Napisz odpowiedź
    • Wiesz Magda, aż z ciekawości poszukałam starą buteleczkę, bo została mi część roll-on. Tak nie było podanej procentowej zawartości, ale widzę, że było o kilkanaście g DEET mniej. W mojej nowej mam 20%, to dokłądam olejek waniliowy.:) A skąd rezygnacja z tego produktu? Wiesz coś więcej?

      Napisz odpowiedź
  5. Ewa, w skrócie to jest większy europejski problem. Aktualnie cała Unia jest w trakcie implementacji Dyrektywy Unijnej o Produktach Biobójczych np. repelenty. Może się skończyć tak, że w tym albo przyszłym roku w całej unii nie będzie można kupić repelentów ze stężeniem większym niż 20% deet. Są różne lobby, które próbują to przepchnąć, zwłaszcza szwedzkie, które nie dopuszcza do sprzedaży na terenie Szwecji produktów z deet większym niż 20%. Tak Unia dba o swoich obywateli wyjeżdżających w tropiki :((( Jak w składzie deet jest podany w gramach/kg, to łatwo policzyć jakie jest realne stężenie. Dlatego, trzeba uważać aktualnie z kupowaniem Muggi. Z tego co wiemy najsilniejsze aktualnie stężenie Muggi to ok. 20% deet.
    Tak więc, aktualnie trzeba sprawdzać etykiety repelentów i ich skład, bo te co się nazywają “tropical” itp, to mają w składzie np. 12% ikaridiny, czyli składnik aktywny naturalny, słaby nawet na polskie komary ….

    Ważną rzeczą, o której często zapominają podróżnicy lub bagatelizują są tabletki do dezynfekcji wody pitnej, które mogą nas uchronić nie tylko przed biegunką podróżnych, ale także przed pierwotniakami, lub groźną amebą !

    Napisz odpowiedź
    • Jest co co najmniej dziwne, bo repelenty tego typu są używane za granicą przecież, a nie w kraju. Czyli co, chcą mnie na siłę uszczęśliwić i zakazać w moim kraju sprzedaży, bo mi szkodzą?:D Dziwnie się biznesy prowadzi: trzeba będzie kupować za granicą. A powiedz, w kwestii tych tabletek, czy one są potrzebne kiedy będę stosować bezwzględną zasadę, że piję tylko butelkowaną, zapieczętowaną wodę, albo przegotowaną?

      Napisz odpowiedź
  6. Ewa z repelentami zobaczymy co będzie, bo ostateczny kształt dyrektywy nie jest jeszcze znany, sprawa jest aktualnie w toku. Moze za miesiąc będziemy coś więcej wiedzieć ! Byłoby to smutne, gdyby silne repelenty trzeba byłoby kupować poza UE. Unia niedługo będzie też być może chronić bakterie i wszystkie żele antybakteryjne będą produktami biobójczymi i ceny tych produktów pójdą w górę …
    Jeśli chodzi o wodę, to czy zawsze masz pewność z jakiego źródła pochodzi ta woda, nawet jak jest butelkowana i zabezpieczona plastikową folią i wygląda na czystą ? Niestety są różne metody na to aby butelka wyglądała na oryginalnie zapięczętowaną (zgrzewania na ciepło, strzykawki …). Oczywiście nie jest to reguła. Tabletek można używać także to mycia owoców. My używamy tabletek m.in do mycia zębów, nie zawsze chce mi się dzwigać ciężkie butelki, a tym bardziej przegotowywać wodę. Znam kilka przypadków, kiedy ludzie mieli problemy np. w Egipcie, bo myciu zębów wodą bieżącą z hotelu.
    A “Polak potrafi” :) i niektórzy ludzie używają niektórych typów tabletek np. do antybakteryjnej dezynfekcji sandałów i butów sportowych, po której przestają śmierdzieć na jakiś czas :))))

    Napisz odpowiedź
  7. a może coś na zaparcia? Wiadomo, jak to jest z jedzonkiem w egzotycznych krajach, musi minąć trochę czasu, zanim żołądek się przestawi. Ja biorę zawsze czopki eva/qu, pomagają na zaparcia, mam też węgiel.

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź