Na ostatnią chwilę…

Te siedem miesięcy pomiędzy powrotem z Bliskiego Wschodu a kolejną podróżą upłynęły mi niesamowicie szybko. Trochę to zasługa pracy, w której działo się dużo i – jak się okazuje – owocnie. A trochę zajęć pozazawodowych: kilka weekendów w górach, goście z Kanady, rozgrywki airsoftowe (tych stanowczo za mało w tym sezonie), mnóstwo planszówkowych wieczorów spod znaku Magii i Miecza czy innego Horroru w Arkham… ;)

Na przygotowania nie pozostało wiele czasu; wyjeżdżamy przecież już w najbliższą sobotę, wcześnie rano! Trochę panikuję, bo w pewnym momencie sam pogubiłem się w rachunkach i nagle okazało się, że już prawie listopad. A przecież tradycyjnie korzystamy z Ewą z “długich weekendów”, by gdzieś wyjechać, oszczędzając maksymalnie dużo dni urlopowych . W zeszłym roku to było Maroko, w tym będzie Egipt. Znów krótko – znów tylko dwa tygodnie. I znów Afryka, również islamska, z bliskowschodnią nutką.

Biura podróży nazywają Egipt – mając na myśli dolinę i deltę Nilu – kolebką cywilizacji starożytnej. I jest w tym coś więcej, poza urokiem wyświechtanego sloganu. Pamiętam, że kiedy pod koniec liceum jak mały odkurzacz pochłaniałem książki Kazimierza Michałowskiego o kulturze i sztuce starożytnego Egiptu, wyobrażałem sobie, że pojadę tam przy pierwszej nadarzającej się okazji.  Po studiach, owszem, zacząłem jeździć trampingowo po świecie, ale jakoś nigdy Egipt nie pojawił się “na tapecie”. Bo – myślałem – Egipt taki hiper-turystyczny jest, to nie dla mnie.

A dziś, na trzy dni przed wyjazdem, myślę: wreszcie! ;)

Lądujemy popołudniu w Kairze. Zdecydowanie będę chciał przejść się na Plac Tahrir w Downtown. :) W ciągu dwóch dni powinniśmy zaliczyć Gizę, Memphis, Dahshur, Sakkara. Czyli piramidy, piramidy i jeszcze raz mastaby. A nawet sfinks. ;)

Chciałbym też zobaczyć Aleksandrię i leżące 100 km na zachód od niej El-Alamein, miejsce jednej z największych – po Kursku – bitew pancernych II Wojny Światowej. Poza tym, mam niejaki sentyment do tego miejsca – w końcu tyle razy rozegrałem tę bitwę w grze Blitzkrieg: Burning Horizon, dowodząc siłami feldmarszałka Erwina Rommla i zawsze jakoś udawało mi się odeprzeć brytyjskie Matildy. :) Ale zobaczymy. Może pod koniec podróży, jak już wrócimy do Kairu, zrobimy tego side-tripa. Czasu mamy zdecydowanie za mało, aby ogarnąć wszystko, co Egipt ma do zaoferowania…

Z Kairu lecimy na południe, do Aswanu – zgodnie zresztą z naszą złotą zasadą, że udajemy się do najdalej położonego punktu wyprawy i wracamy w kierunku miejsca, skąd mamy lot do domu. Z pewnością udamy się jeszcze trochę na południe, do Abu Simbel tuż przy granicy z Sudanem, gdzie zobaczymy bliźniacze świątynie, wykute w skale ponad 3300 lat temu za rządów faraona Ramzesa II.

Potem wracamy do Aswanu i eksplorujemy okolice: świątynie Kom Ombo i Philae. W zależności od tego, jak nam będzie szło podróżowanie, zrobimy side-tripa do Marsa Alam, na nurkowanie w Morzy Czerwonym. Poruszając się dalej na północ wzdłuż Nilu- możliwe, że łódką, a nie autobusem – na pewno odwiedzimy Luksor, Teby, Dendara, Abydos i Dolina Królów.

Czas wreszcie podjąć decyzję: co dalej?

Czy na chwilę opuścimy Afrykę, udając się na Półwysep Synaj, leżący już w Azji? Moglibyśmy pokusić się o nurkowanie nad Zatoką Aquaba w Blue Hole w Dahab. Moglibyśmy też wejść na Jebel Musa (Mount Sinai, 2285 m n.p.m.). Chętnie poszukałbym w okolicy gorejących krzewów; choć nie mam zamiaru dźwigać żadnych kamiennych tablic, cokolwiek by na nich nie było wypisane. :) Wątpię jednak, aby ta opcja doszła do skutku, bo nie mamy na tyle czasu. Poza tym w grudniu jedziemy na 10 dni do Izraela, więc wtedy będziemy mieli czas, aby wyskoczyć na Synaj przez przejście graniczne w Tabie.

Być może będziemy poruszać wzdłuż doliny Nilu, do Tell el-Amarna, czyli staroegipskiego Achetatonu. Tutaj faraon Amenhotep IV Echnaton z XVIII dynastii – po dokonaniu rewolucji amarneńskiej i wprowadzeniu w Egipcie monoteizmu – zbudował nowe miasto, 0środek nowego kultu jedynego boga, Atona. Tutaj też przeniósł stolicę z Teb. Epizod z monoteizmem w Egipcie nie trwał jednak długo, a po nagłej, acz spodziewanej śmierci faraona, kult “starych bogów” przywrócono. Wnuk reformatora, Tutanchamon, przeniósł się z dworem do Memphis, a samo miasto po upadło.  Ta opcja jest równie mało prawdopodobna, jak powyższa, a to ze względu na fakt, że z mapy wynika, iż podróż wzdłuż Nilu nie zapewni nam raczej żadnych interesujących side-tripów. Ewentualnie tutaj w grę wchodzi dwudniowy rejs Nilem. Ale i to  tylko w wypadku, gdyby choć części dystansu między Abu Simbel a Luksorem nie udało nam się pokonać wodą…

I wreszcie trzecia – najbardziej realna – opcja: pustynie i oazy. Z okolic Luksoru udamy się na zachód, w kierunku Pustyni Zachodniej (Libijskiej) do oazy Kargha, a stamtąd na północny zachód na Białą Pustynię, do oazy al-Farafa. Dalej w kierunku na Kair na naszej drodze są Czarna Pustynia i oaza Bawiti. Na koniec, już całkiem niedaleko Kairu, mamy rezerwat Wadi Rayyan i oazę al-Fayoum.

Jak widzicie, nie uwzględniliśmy w naszych planach egipskiej Mekki polskich turystów, Sharm el-Sheikh czy innej Hurghady. Ciekawe, dlaczego? :)

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź