Trynidad – żywe muzeum, żywa salsa

O jakie było moje zdziwienie, kiedy wjeżdżałyśmy do Trynidadu i nagle zobaczyłam za oknem autobusu kobietę, która na kawałku tektury miała wypisane imiona całej naszej trójki. Wybudziłam dziewczyny tekstem: ,,Chyba mamy zapewniony nocleg w Trynidadzie?.;) Jak się chwilę później okazało, właścicielka casa particular, u której stacjonowałyśmy w Santiago zadzwoniła do swojej znajomej w Trynidadzie, że jedziemy i nie mamy zarezerwowanych noclegów. Działa to na takiej właśnie zasadzie: polecenia.:)

Miasto od samego początku zaskoczyło miłą atmosferą.  Już na dworcu, wszyscy w bardzo miły sposób, bez zbytniej nachalności proponowali nocleg, a widząc, że zmierzamy już z kimś z Trynidadu na miejsce swojego, zwyczajnie nie zaczepiali. Jako, że pogoda dopisywała od razu wyszłyśmy zobaczyć miasto, bo wiele osób, z którymi rozmawiałam przed wjazdem, szczególnie je polecało.Miejsce to ma swoją dość ciekawą historię. Niewielkie, liczące około 30 tys. mieszkańców miasto w środkowej Kubie, położone u stóp masywu Sierra del Escambray. Druga po Hawanie najchętniej odwiedzana miejscowość na wyspie. Stanowi jednocześnie trzecią najstarszą osadę na Kubie, po Baracoa i Bayamo.
Miasto zostało założone w 1514 roku przez hiszpańskiego konkwistadora Diego Velázqueza de Cuéllar, początkowo jako ośrodek poszukiwaczy złota. Jego oryginalną nazwą była La Villa de la Santísima Trinidad, czyli Wioska Najświętszej Trójcy. Kilkanaście lat później miejscowość przeniesiono około 14 kilometrów w głąb lądu, by zabezpieczyć mieszkańców przed regularnymi atakami piratów. Zresztą muzeum piratów o tym wciąż przypomina. Dynamiczny rozwój miasta zapewniła mu trzcina cukrowa, a w pobliskiej Valle de los Ingenios (Dolina Cukrowni) znajdują się okazałe rezydencje magnatów cukrowych
Okres handlowej prosperity zaznaczył się w architekturze miasta – powstawały charakterystyczne, okratowane okna kamienic i wysokie, drewniane bramy. Do dziś urzekają ulice brukowane kamieniami przywożonymi tu jako balast statków. Ich nierówne kocie łby opadają łagodnie w kierunku biegnących środkiem rynsztoków. Taki układ kanalizacyjny był dość powszechnie stosowany w wielu średniowiecznych miastach. Są one tak wyprofilowane, by woda w czasie gwałtownych ulew płynęła środkiem, dodatkowo domy przed zalaniem chronią wysokie krawężniki. Do dziś stanowią element wyposażenia miasteczka, tworząc tym samym jego specyficzny i bardzo uroczy klimat, który ciężko opisać słowami.
Szczęśliwe lata dla Trynidadu skończyły się wraz ze zmianą szlaków handlowych na początku XIX wieku. Właśnie wtedy położona ok. 50 km na północny zachód miejscowość Cienfuegos,  zasiedlona została przez osadników zbiegłych z objętej rewolucją niewolników, francuskiej Haiti i szybko wyrosła na centrum handlowe środkowej Kuby. Trynidad nie miał żadnych innych znaczących źródeł dochodu i stopniowo ubożał. Kolej doprowadzono dopiero w 1919 roku, a na drogę kołową trzeba było czekać do lat 50. XX wieku. Zapomnienie uratowało jednak kolonialną starówkę od przebudowy, dzięki czemu centrum zachowało się w praktycznie niezmienionym stanie. Doceniło to UNESCO, wpisując w 1988 roku Trynidad na listę światowego dziedzictwa kulturowego, wraz z położoną w głębi lądu Valle de los Ingenios.

Najważniejsze zabytki miasta skupiają się wokół centralnie położonego Plaza Mayor, pięknego cienistego placu z kolonialną atmosferą, otoczonego rezydencjami dawnych bogaczy i Iglesia Parroquial de Santisima Trynidad. Kościół ten zbudowany w XIX wieku znany jest ze znakomitej akustyki. W środku piękne ambony i rzeźbione ołtarze wykonane z cennych gatunków drewna przez miejscowych artystów. Kościół znany jest z krucyfiksu zwanego Senor de la Vera Cruz (Pan Prawdziwego Krzyża). Był on wykonany w Hiszpanii i wieziony do Meksyku. Jednak trzykrotnie podróż przerywały silne wiatry, które spychały statek do Trynidadu. Uznano to za znak niebios i krucyfiks pozostał w tym mieście.  Nieopodal znajduje się były klasztor świętego Franciszka (Iglesia y Convento de San Francisco) z charakterystyczną dzwonnicą, obecną na kubańskiej monecie o nominale 25 centavos.  Nam pikanterii w zwiedzaniu tej części Trynidadu dodawały ciężkie i ciemne chmury burzowe, wiszące nad zabytkowymi dachami. Deszcz nie spadł, ale do dziś pamiętam chłód wiatru, który  przegonił chmury.

Trynidad słynie na Kubie z koronkarstwa. Co też da się zauważyć na wszelkich straganach oraz targach, obecnych w zasadzie na każdej uliczce. Dodam, że serwetka, którą zakupiłam dla Babci, szczególnie się podobała.:) Na uwagę zasługuje również regionalny napój z miodu, rumu i soku cytrynowego, nazywany Canchanchara. 12 km na wschód od Trynidadu rozciąga się wyjątkowo malownicze miejsce – Valle de los Ingenios  – Dolina Cukrowni swego czasu jeden z najbogatszych regionów cukrowniczych na Kubie.

Uroki tego miejsca cudownie odkrywa się spacerując, chłonąc atmosferę. Nie czuje się szczególnego namawiania do zakupów, ludzie są mili, sympatyczni, bardzo pomocni. Zawsze ceniłam sobie wszelakie targi czy stragany w takich małych miejscowościach. Pozwalały one zawsze znaleźć kontakt z osobami dany region zamieszkującymi, a te, zazwyczaj są dość otwarte na wszelkie rozmowy z turystami. Z czego starałam się zawsze skorzystać. W ten sposób poznałyśmy młodą Kubankę, którą zarabiała na utrzymanie siebie i swojego dziecka wyplatając kobietom warkoczyki.  Skorzystałyśmy z jej umiejętności, ponieważ w tamtych temperaturach i przy długich włosach, było to coś na kształt błogosławieństwa.

To, czego nie spodziewałyśmy się w tym miejscu, a co najbardziej nas zaskoczyło, oczywiście pozytywnie, to Casas de la Musica w całym mieście. Powodem naszego przyjazdu na Kubę była salsa i właśnie w Trynidadzie miałyśmy okazję nie tylko zobaczyć i posłuchać na żywo, ale przede wszystkim przekonać się, czy to czego nauczyłyśmy się w Polsce przekłada się w jakikolwiek sposób na umiejętność zatańczenia z rasowym Kubańczykiem. Żeby się przekonać, nie musiałyśmy długo czekać. Wieczorem wybrałyśmy się bowiem na koncert, który zakończył się kilkoma krokami salsy na parkiecie.  Zresztą w czasie spaceru w ciągu dnia, zajrzałyśmy na jakiś chłodny napój do Casa de Trova.  Jakie było nasze zdziwienie, kiedy po zajęciu stolika zauważyłyśmy, że na scenie zaczyna się koncert. Muzyka to jeszcze nic, panowie nie dając nam długo czekać, zapraszali każdą z nas do tańca. Prawdziwa kubańska salsa z Kubańczykami!!! To było to! Miłym jest  moment, kiedy mozna stwierdzic, ze plan wakacyjny zostal zrealizowany.
W odległości kilkunastu kilometrów na południe od centrum miasta znajduje się z kolei popularna wśród turystów plaża na półwyspie Ancón. Ale ta atrakcja już jutro.:)

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź