Cisza jak makiem zasiał

Z podróżami już tak jest, że przygotowania do nich, organizacja, ostatnie zakupy, a nawet sam czas oczekiwania są dużo bardziej owocne w emocje. Tym przeżywaniem, po pierwsze, człowiek chce się dzielić, a po drugie – chce o nich pisać. Oczekiwanie na wyjazd to czas, poza sama podróżą, dla mnie najfajniejszy. Po powrocie jest zupełnie inaczej…

Powrót z urlopu to taki czas, za którym osobiście nie przepadam. Z jednej,  strony człowiek jeszcze żyje dniami poprzednimi, z drugiej strony, trzeba brutalnie wrócić do swojej codzienności. Jakkolwiek interesująca by nie była ta codzienność, to jakiegoś rodzaju traumą taki powrót jednak jest. Szczególnie dla osób, które wyjazdy lubią. Człowiek z tydzień chodzi myślami jeszcze gdzieś daleko, ma ochotę rzucić wszystko w diabły i wrócić.

Powoli jednak wraca jakaś chęć pracy, godzimy się z losem, który i tak był łaskawy, bo urlop mieliśmy. Nie każdy sobie może na taki luksus pozwolić. Mijają dni, przeglądam po raz kolejny zdjęcia, porządkuje je. Mija trzeci tydzień i zaczynam dojrzewać do decyzji, że ból powrotu jest już na tyle mały, że mogę się podzielić z innymi przemiłymi wspomnieniami, również fotograficznymi.

Dlatego dziś zacznę dzielić się z Wami właśnie obrazami. Mam nadzieję, że zachęcą Was do rozważenia Meksyku jako destynacji na urlop. Dla mnie będą powrotem do wspaniałego czasu odpoczynku i poznawania nowego świata. Zapraszam!

Na tzw. “pierwszy ogień” zapraszam do krainy sześciu kanionów położonych w stanie Chihuahua, w północno-zachodniej części Meksyku. Są to kaniony, które łączą się w jeden wielki system Barranca del Cobre (Copper Canyon), do pięciu razy większy, i miejscami nawet głębszy, niż słynny Grand Canyon. Nam udało się zobaczyć te cuda natury w okolicach Creel, Divisadero oraz Posada Barranca. Niektórzy z Was dobrze już wiedzą, dzięki konkursowi o Meksyku , że nazwa tego miejsca to inaczej Wąwóz Miedzi. Jednak nazwy swej te tereny bynajmniej nie zawdzięczają złożom miedzi (cobre to po hiszpańsku miedź),  ale kolorom, jakie w porze deszczowej tworzą się dzięki specyficznym mchom i porostom na powierzchni skał. Jest to rejon piękny, miejsce trafione na trekking,  spokojne, ale z możliwością przeżywania ekscytujących wycieczek, również koleją. Dla nas to dość bolesny temat, bo kolej nas zabrać nie chciała, ale nie straciliśmy zapału zwiedzania oraz chęci przeżycia przygód jakie te rejony nam oferowały.

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

4 komentarze

  1. Widzę, że zmobilizowała Cię relacja a mojej dzisiejszej rozmowy z Dawidem. :)

    Napisz odpowiedź
  2. A pomyślałam, że w sumie tekst napisany, zdjęcia przygotowane to… na co czekać. A skoro poszłam na wagary z kursu fotograficznego, to sobie wyrzuty sumienia uciszyłam. ;)
    Dawid, więcej na pokazie slajdów, ale mam nadzieję, że ta mała próbka, nie tylko fotografii, spodoba się. :)

    Napisz odpowiedź
  3. Ech, jak Ty mnie w ogóle nie słuchasz. :) Dawid i Sylwia byli pierwszymi (i chyba na razie jedynymi) osobami, którym opowiadałem o Meksyku i pokazywałem już fotki. I tak, podobało im się.
    Ale na slajdy niezależnie od tego planują wpaść. Chyba wstrzeliliśmy im się w termin, bo prosili po 15. lipca.

    Napisz odpowiedź
  4. Oj, przecież pamiętam!:P
    Ale jak Cię znam to “po łebkach” z fotkami leciałeś, z ta ilością wtedy. A wiadomo tutaj jednak jakość się liczy i mi na niej akurat zależy.:)

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź