Pod przymusem, ale bez narzekania

Czy Wy też lubicie wracać do miejsc, które już odwiedzaliście? My tak. Bo skoro tam wracamy, oznacza to jedno: lubimy to miejsce. Tak jest z Bangkokiem.

Tym, którzy są z nami od początku, nie muszę tłumaczyć, że Tajlandia była pierwszym krajem, do którego wybraliśmy się z Tomkiem wspólnie. Wtedy stres był dla mnie podwójny: pierwszy raz z kimś, kogo aż tak dobrze nie znam; i od razu na tak długo, w nieznane. Wiedziałam, że jest to miejsce najlepsze na taką samodzielnie organizowaną wyprawę, ale chyba nie spodziewałam się sama, że zrobi na mnie takie wrażenie. A co konkretnie zostało mi w pamięci? To, o czym wciąż myślałam w drodze tutaj: jedzonko i atmosfera miejsca. O tym, że pad thai jest tu moim ulubionym daniem, a banana pancake mogę jeść o każdej porze dnia i nocy, to jedno. A drugie, że od 2009 roku, choć zmiany widać, atmosfera na Khao San i rockowa muzyka na żywo w barze na dachu (“The Roof Bar & Restaurant”), pozostały jednak bez zmian. Dlatego wylądowaliśmy w tym samym miejscu jeszcze raz.

Choć nasza wizyta tutaj jest niejako wymuszona faktem, ze musimy zdobyć wizę do Birmy; choć jest pełnia sezonu, co widać i wciąż słychać na ulicy, to pobyć tutaj raz jeszcze i poczuć się jak na “starych śmieciach”, to jest właśnie ten moment, dla którego warto tu być.

Jetlag daje się we znaki. Co to oznacza? Tutaj środek nocy, jakaś 3:00 nad ranem, a my działamy. Wróciliśmy właśnie z kolacji oraz spaceru i ciężko zasnąć. Raz to ekscytacja obecnością tutaj, dwa: zmiana czasu.

Za 3 godziny jedziem po wizę, spotykamy się z Markiem, od którego chcemy wyciagnąć jakieś ciekawostki dotyczące Birmy i lecimy dalej. Pewnie nie będzie już tak łatwo z Internetem, ale jak tylko się da, będziemy z Wami na bieżąco.

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

2 komentarze

  1. Doskonale rozumiem, Bangkok od 5 lat odwiedzałam regularnie, wszystko już chyba widziałam co można, mam swoje knajpy sklepy… W tym roku pierwszy raz tam nie lecę i czuję się wręcz chora, ale doszłam do wniosku, że trzeba coś w życiu zmienić i lecę na Kubę! :) Pozdrawiam!

    Napisz odpowiedź
  2. Evi Ta! Jestem mocno ciekawa Twoich wrażeń z Kuby! Od czasu kiedy tam byłam tak wiele się zmieniło, że chętnie posłucham/poczytam jak Tobie się podobało! Odezwij się po powrocie!:D

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź