A Holy Man i sprzedaz po hindusku

“You have a good karma” (zareagowalem lekkim smiechem). “You are a true holy man, Mr Tomek” (tu z nie tak znowu lekkim przerazeniem). W kazdym razie tak podsumowal mnie na wlasciciel agencji podrozy, ktory zaczepil nas na Paharganj. A “wyczytal” to wszystko patrzac na moje pseudo-hinduskie koraliki, ktore nosze na szyi juz ladnych -nascie lat. :)

Oczywiscie, ow przedsiebiorczy mody czlowiek 3 minuty pozniej bookowal nam juz (zupelnie przez nas nie zamawiana) wycieczke do Kashmiru, do swojej rodziny (co to miala nami sie zajac “wyjatkowo dobrze”) i przy okazji odradzil nam absolutnie Nepal (“Nasze Himalaje sa lepsze!”).

W kazdym razie, po dzisiejszym dniu mam takie dwa wnioski:
1) Hindusi sa swietnymi sprzedawcami. Powyzszy przyklad to pierwsza akcja na Paharganj, 10 minut po opuszczniu przez nas hotelu. Potem bylo juz tylko lepiej… Kazdy chcial sprzedac nam wszystko. A wlasciwie cokolwiek. Od sari za 6 000 rupii po kawalek kokosa sprzedawanego za grosze (sprzedawca chodzil pomiedzy samochodami stojacymi w korku). Ostatecznie, faktycznie zrobilismy troche zakupow, ale w “normalnym” (rzadowym?) sklepie, gdzie ceny sa stale i co prawda nie mozna negocjowac, ale przynajmniej nikt z Ciebie nie zedrze i nie oszuka przy wydawaniu reszty.
Aha, mamy autorska metode na natretnych sprzedawcow. Kiedy jeden zapytal, gdzie jest najwieksza swiatynia w kraju, w ktorym mieszkamy, Marta stwierdzila, ze w Czestochowie. Koles pomeczyl sie z powtorzeniem nazwy miasta, ale zaraz potem, zeby utrzymac z nami dalszy kontakt przedsprzedarzowy, zapytal, gdzie jest druga najwieksza. Powiedzialem z anielskim spokojem, ze w Szczebrzeszynie. Zmyl sie i nawet nie wiemy, co chcial sprzedac. :)

2) …ale brak im podstaw jakiejkolwiek etyki spzredazy. Otoz kiedy zapytalismy jednego rikszarza, czy zawiezie nas z Connaught Place pod Lal Quila (Czerwony Fort), ten stwierdzil, ze owszem, za 60 rupii. Zaproponowalismy 20, pokazujac na mapie, ze to jakies 1,5 do 2 kilometrow, a on na to: “Ta mapa klamie, to minimum 10 kilometrow”. Coz, zaraz obok znalazl sie inny rikszarz, ktory wzial te 20 rupii. Co prawda musielismy “na piec minut” podjechac do sklepu, w ktorym dostawal finansowy “bonus” za sciagniecie potencjalnego Klienta, ale to jeszcze bylismy w stanie zniesc. Niestety, rikszarz zawiozl nas na tyly Lal Quila, informujac, ze z “przyczyn politycznych” budynek jest zamkniety i ewentualnie mozemy sobie zrobic fotke z zewnatrz. Oczywiskie, kiedy na butach dotarlismy pod brame glowna, okazalo sie, ze Fort jest czynny normalnie… Coz za niespodzianka! Kolejny rikszarz, kolejna przygoda: wracamy do hotelu na Paharganj, mamy umowiona kwote w wersji “standard” (20 rupii + wizyta w sklepie). Niestety, najpierw okazuje sie, ze “nie da sie dojechac”, a mozna latwo dojsc na piechote; nastepnie, ze da sie dojecha, ale “jest to droga ciezka i daleko”, a wreszcie, ze wlasciwie to powinnismy zaplacic mu podwojna kwote. Marta byla bliska zaplacenia, ale na szczescie finansow pilnuje ja i ja glownie zajmuje sie negocjacjami. :) Rikszarz, ktory wiozl nas do Old Delhi na kolacje, przy wysiadaniu, kiedy placilismy niebotyczna sume 50 rupii (mial monopol, bo jako jedyny znal droge do knajpy, do ktorej jechalismy) zrobil zdziwiona mine z cyklu: “no, ale mialo byc 50 od osoby…”. Ostatni, ktory nas prze chwila przywiozl na Main Bazaar, zaskoczyl nas kompletnie. Nie zrobil dokladnie nic, o czym moglbym napisac. :(
To tyle na dzis.

Tak sobie mysle, ze dobrze byloby miec w firmie Hindusa jako handlowca, ale trzeba byloby popracowac nad jego etyka zawodowa i utrzymywaniem dobrych, dlugotrwalych kontaktow z pozyskanymi przez niego Klientami. ;)

PS: Dorobilem sie zony… To bylo jedyne wyjscie, zeby w dzielnicy muzulmanskiej niedaleko Jama Masjid mezczyzni dali Marcie jako taki spokoj… Z lepszych wiadomosci: “malzenstwo” nie oczekuje na razie potomstwa. :P

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

2 komentarze

  1. chyba padne ze smiechu:)Tomek sie ustatkowal!!!to ile lat dajemy temu malzenstwu po powrocie???:)no i ciekawe ilu zon sie jeszcze “dorobi”:P

    Napisz odpowiedź
  2. W koncu doczekałam sie bratowej wow :D

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź