Czwarty dzień trekkingu: górska rutyna

Pobudka o szóstej. Musli z mlekiem od… no, ktoś wie, jak się nazywa samica jaka? Cztery godziny doliną Kali Gandaki. Dal bhat na obiad w Larjungu. I czekolada! Kolejne dwie godziny – wliczając w to spontaniczny piknik – do Lete (trochę bez sensu…). Jedna czy dwie bezproblemowe kontrole na wojskowych checkpostach. Powrót z Lete do Kalopani na nocleg. Sałatka ziemniaczana na kolację. Lecimy na twarze już koło ósmej wieczór. A maoistów jak nie było, tak nie ma.

Co ja będę więcej pisał – dzień jak codzień na treku.

Ale za to jakie wrażenia!

I jakie foty!

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź