Czwarty dzień trekkingu: górska rutyna
Pobudka o szóstej. Musli z mlekiem od… no, ktoś wie, jak się nazywa samica jaka? Cztery godziny doliną Kali Gandaki. Dal bhat na obiad w Larjungu. I czekolada! Kolejne dwie godziny – wliczając w to spontaniczny piknik – do Lete (trochę bez sensu…). Jedna czy dwie bezproblemowe kontrole na wojskowych checkpostach. Powrót z Lete do Kalopani na nocleg. Sałatka ziemniaczana na kolację. Lecimy na twarze już koło ósmej wieczór. A maoistów jak nie było, tak nie ma.
Co ja będę więcej pisał – dzień jak codzień na treku.
Ale za to jakie wrażenia!
I jakie foty!