Galeria nr 17: Środki transportu w Indiach i Nepalu

Dziś krótko. Trochę fotek pod zbiorczym tytułem: czym i jak się jeździ w Azji?

A tak przy okazji, to pamiętaj: zawsze, kiedy jesteś on-line – czy to pracując, czy sprawdzając pocztę, czy wreszcie grając w internetowym kasynie – koniecznie do nas zajrzyj i przeczytaj relacje z podróży na naszym blogu. Jeśli jednak nie masz czasu, aby odwiedzać nas codziennie, może zapiszesz się do naszego newslettera? Wracając jednak do transportu, to oczywiście – jak to w Indiach – na każdym kroku niesamowite kontrasty. Rozsypujące się riksze rowerowe obok błyszczących chopperów… Samochody wyglądające pojazdy jak z Mad Maxa wymijające się z najnowszym modelem Hondy Legend... Słoń transportujący jakieś gałęzie przez dzielnicę turystyczną, Paharganj. Zaprzęg osiołków w centrum biznesowym, Connaught Place… Metro – najczystsze miejsce w Delhi… Pociągi: wygodne, stosunkowo bezpieczne, sprzyjające nawiązywaniu kontaktów międzyludzkich. Aczkolwiek trzeba mieć dużo samozaparcia, żeby dostać bilet (w rozsądnej, rynkowej cenie), znaleźć odpowiedni skład (opisany w hindi lub urdu, a jakże!) i wreszcie wiedzieć, gdzie dokładnie usiąść (nie myląc numeru miejscówki ze swoją datą urodzenia).

Aha, czasem trzeba nawet zaczekać te trzy-cztery godziny, bo akurat nasz pociąg ma “niewielkie opóźnienie”.

I wreszcie autobusy! Public busy – nie jakieś tam klasy LUX dla zblazowanych japońskich turystów. Te zdezelowane, oświetlone jak choinki i wymalowane jak pisanki. Moje ulubione, kiedy dziś myślę, ile atrakcji i wspomnień mi dostarczyły. Te bez szyb, bo właśnie wybili je demonstranci. Te, w których przez całą noc leci głośne, hinduskie disco, żeby kierowca nie zasnął za kierownicą. Te, z których – jeśli tylko masz powyżej 160 cm wzrostu – wychodzisz ze zdrętwiałymi nogami i obolałym kręgosłupem. Te, w którch dokładnie każdy Hindus chce wiedzieć, how old are you, what is your name i where you from. Te, które wysadzają Cię 60 km od miejsca, do którego kupiłeś bilet… No problem, sir, tomorrow we go, sir.

Znajomy, z którym podróżowaliśmy po Punjabie i Himachal Pradesh, stwierdził kiedyś, że hinduskie autobusy to już z linii produkcyjnej zjeżdżają takie stare.

Ale z drugiej strony, nic nie zastąpi podróży na dachu autobusu, z Birethati do Pokhary, po wyjątkowo udanym, siedmiodniowym treku…

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

3 komentarze

  1. no…. :):):):) zlapalismy klimat tych dachow autobusow:) Np jadac w towarzystwie goscia, ktory wiezie… kanape:)

    Albo np taka historia, ze autobus nagle sie zatrzymuje, gdzies przy drodze, zupelnie bez powodu… Wysiada z niego tlum mezczyzn (my siedzimy na dachu i nieco zdezorientowani probujemy dopytac po ichniejszemu, o co chodzi. Mezczyzni wolnym krokiem rozchodza sie w rozne strony, my dalej nie wiemy o co biega. W koncu slyszymy od mlodego chlopca, ktory z nami jechal…: “Toilet”:)

    Napisz odpowiedź
  2. Moim zdaniem najfajniejsza akcja to była, kiedy nasza… ahem… “taksówka” transportująca nas pomiędzy Gayą a Bodhgayą zatrzymała się, żeby kierowca mógł obejrzeć startujący samolot Air India. Zresztą nie tylko on sę tam zatrzymał, tam stawały również te słynne local busy. Taka to była atrakcja!

    I pamiętam jeszcze jedną – niefajną, ale fajnie rozegraną. Jechaliśmy sobie 60 km z Mahoby do Khajuraho i jacyś Hindusi zatrzymali nas na “bramce”, żebyśmy zapłacili za przejazd (jakby to była co najmniej autostrada!). Zażądali sobie chyba po 100 rupii od osoby, nie? Postawiliśmy się ostro – dość naciągania!. Najpierw kazaliśmy płacić kierowcy, bo powinien przecież wliczyć to w koszt przejazdu. Nie zgodził się. Wreszcie, po wymianie zdań z gościami, podałem im kartę kredytową i poprosiłem, żeby pobrali 200 rupii z karty, bo nie mam gotówki. Hindusi – jak to oni postawieni w sytuacji, z którą jeszcze nie mieli do czynienia – zgłupieli. Pogadali między sobą, a potem… odpuścili. Just go!
    Umarłem ze śmiechu.

    Napisz odpowiedź
  3. byłam w Indiach w 1997r. z przewodnikiem wydanym w 1945r- wszystko było aktualne – i miejsca, i ceny , i transport…
    przemieszczalam się głównie solidna, angielską koleją, ale autobus wiozący nas na Goa, to wspomnienie bezcenne :)

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź