Roboczy plan trasy

Dziś usiedliśmy nad mapą i przewodnikiem Lonely Planet po Bliskim Wschodzie. Oto, co nam wyszło z tego posiedzenia… Spisuję tu na blogu trasę. Bez szczegółów, po prostu punkty na mapie. Ot, żebyśmy pamiętali, jaki był ramowy plan. Który, jak zawsze, nie wytrzyma kontaktu z rzeczywistością i naszą elastycznością. :)

18. grudnia lądujemy w stolicy Jordanii, Ammanie. Uciekamy na południe Desert Highway, do Diseh, a stamtąd na safari po czerwonej pustyni Wadi Rum. Po pustynnym trekkingu i noclegach w namiotach Beduinów – którzy ponoć nie widzieli na Wadi Rum skorpionów od dwóch lat!*) – zasuwamy do Akaby, popływać w Morzu – nomen-omen! – Czerwonym. ;) Następny przystanek: Wadi Musa, a właściwie Petra. Dostaniemy się tam wzdłuż granicy z Izraelem, czy – jak wolą Arabowie – “terytorium okupowanej Palestyny”. Po”zaliczeniu” tego cudu świata zbudowanego przez Nabatejczyków, zahaczamy o Karak, twierdzę krzyżowców (wg. Ewy – Krzyżaków… ale chyba się jej z Malborkiem poplątało…) Stamtąd śmigamy do Madaby, żeby wejść na górę Nebo, a potem wymoczyć się w Morzu Martwym. Być może, jakby nam raz nie starczyło, odwiedzimy jeszcze Aman, ale i tak zakończymy trasę w Jerash, mieście z rzymskimi ruinami.

Granicę z Syrią przekraczamy w okolicach 28. grudnia, w Jabir/Nasib (choć we wnioskach wizowych coś innego się nam wpisało było), bo podobno warto zobaczyć Bosrę, rzymskie ruiny wykute w czarnym bazalcie. Stamtąd podążamy do stolicy, Damaszku, a w okolicach zwiedzamy dwie wioski chrześcijańskie (Seidnayya i Maalula, gdzie mówią po aramejsku!). Potem odbijamy na północny wschód, do Palmiry. Podobno tylko 3h autobusem z Damaszku; zakładam, że podróż zajmie z 6h. Następnie Homs, skąd robimy wypad do Krak de Chevaliers, kolejny zamek krzyżowców (czy tam Krzyżaków).  Dalej jedziemy do Hamy, zobaczyć norie, starożytne, drewniane młyny wodne.

[Uwaga! Tu mamy pierwszą poprawkę do trasy. Prawdopodobnie nie zatrzymamy się w Homs, bo nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć sobie na strategiczne pytanie: co tam jest? W Lonely Planet piszą tak: There’s little of interest in Homs].

Z Hamy uderzamy na północ, do Aleppo. Liczymy, że po drodze trafimy na tzw. Dead Cities, opuszczone miasta w klimatach Fatehpur Sikri w Indiach. W Aleppo chcemy zobaczyć klasyczny, arabski suuk, targ, na którym może uda mi się opchnąć Ewę za parę wielbłądów. :) Na tej parze wielbłądów przemieszczę się do Raqqi, przejeżdżając Eufrat. Myślę, że – głównie dla dobra tego wpisu **) – gdzieś w okolicach Raqqi odkupię Ewę***) i będziemy wspólnie kontynuować trasę, z powrotem przez Aleppo, do Latakki.

Teraz pojawia się pytanie: czy ruszymy nad Morzem Śródziemnym, przekraczając granicę z Libanem na północy w jakiejś małej mieścinie, zahaczając wtedy o Trypolis; czy też przekroczymy granicę w Zabadani niedaleko Damaszku, zwiedzając potem Baalbek (ale wtedy prawdopodobnie nie starczy czasu na Trypolis). Tak czy inaczej, musimy się dostać do Bejrutu. Stamtąd wracamy przez Frankfurt do Krakowa.

Uff, to była wyczerpująca podróż…


*) Tak przynajmniej wynika z opowieści człowieka, na którego pokazie slajdów z Syrii i Jordanii byliśmy 10. listopada na Uniwersytecie Ekonomicznym.
**) Ewa zamknęła się w sobie i nie chce dalej dyktować trasy!
***) O ile będzie mnie stać, bo podobno Ewa zyskuje na wartości 150% (tj. ok. 3 wielbłądy) na dobę.

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź