Motorem przez Azje
No, moze nie przez Azje, tylko dookola Krabi, i nie motorem, ale skuterem – ale i tak wczorajszy dzien obfitowal w niezle wrazenia. Po pierwsze, pierwszy raz siedzialem na dwukolowcu innym niz rower. Po drugie, na wejsciu dostalem dosc nieznosnego pasazera, ktory albo nie chcial sie mnie trzymac; albo narzekal, ze jedziemy za szybko i sie boi (marne 90 km/h po prostej drodze; skuter licznik mial do 140!); albo wrzeszczal mi do ucha: lewej, trzymaj sie lewej!
Powiedzmy, ze to ostatnie akurat bylo dobre i ma zwiazek z punktem trzecim: uczylem sie zasad lewostronnego ruchu drogowego “w biegu”. A ruch w Azji ogolnie jest niezlym wyzwaniem, bez wzgledu na to, czy odruchowo zjezdzasz na prawa strone, bo od kilkunastu lat tak jestes zaprogramowany. Do tej pory na przyklad nie wiem, od ktorej strony objezdza sie ronda i czy obowiazuje “zasada lewej reki”. ;)
Tak czy inaczej, prawie bezstresowo dotarlismy do Tiger Temple (gdzie glownie byly… malpy), wyszlismy na 600-metrowa gore, pokonujac 1237 schodow. Zadziwiajace, ale nawet moja skrecona przedwczoraj przy wysiadaniu z promu lewa kostka dzielnie to zniosla. Zreszta, dopingowala mnie Ewa (ten niewygodny pasazer, o ktorym w leadzie) oraz Louse i John, parka brytyjsko-irlandzka, lat 23, podrozujaca sobie od listopada dookola swiata. Kostka co prawda wieczorem spuchla do kosmicznych rozmiarow i wymagala Calonocnej Kuracji Lodowej (paczka lodu w 7-Eleven: 7 bhatow; szmatka do zrobienia okladu: 20 bhatow; uczucie, kiedy kostka przestaje bolec: bezcenne).
Wczesniej jednak udalo mi sie w tym towarzystwie, co powyzej, zaliczyc kolejny night market, gdzie oczywiscie znow zachwycalem sie tajskim jedzeniem. Obiecywalem sobie, ze troche schudne na tym wyjezdzie. Mniej piwa, mniej jedzenia, wiecej ruchu, te sprawy. Sorry, no way. Nie jestem sie w stanie powstrzymac. Od jedzenia. Bo tajskie piwo omijam juz szerokim lukiem. Tak, jak tajska ryzowa whisky, ale to historia no osobna notke…
Dzis poplynelismy long-tail boatem na Railey, taka wysepke dla anglosaskich honeymooners. I pod wzgledem cen, i widoczkow. Udalo nam sie troche pozeglowac po otwartym oceanie i troche ponurkowac… OK, znowu naciagam… Plywalismy dwuosobowym kajakiem pomiedzy wysepkami (dwie wywrotki; no, powiedzmy, ze poltorej – bo przy drugim razie z kajaka wypadlem tylko ja, ofiara losu…). I to nurkowanie to tez nie bylo SCUBA-diving w pelnym osprzecie, ale snorkelling, z maska, rurka i pletwami. Jak by nie bylo, dzien nalezal do meczacych (Ewa: ale wez wiosluj, sama nie bede! trzymaj tempo! no, co Ty robisz?! chcesz nas wywrocic?!), ale i calkiem udanych. Pozegnalismy sie z Louise i Johnem. Mamy nadzieje za jakis czas “wpasc” na siebie w Malezji.
Jutro juz zegnamy sie z Tajlandia. Zaczyna sie kolejny kraj. W Malezji tez bierzemy motor na objazdowki! Nie odpuszcze sobie takiej zabawy. Choc mam cicha nadzieje, za tam sie jezdzi po bozemu, to jest po prawej. Bo znow Ewa bedzie mi wrzeszczec do ucha: zjedz na lewo! ;)
sobota, 18. kwietnia 2009
Jak sami widzicie na wstepie,Tomek ma tendencje do przesadzania i dramatyzowania.:P Pisze to ja, ten rzekomo nieznosny pasazer!Phi!
Po pierwsze – primo: to marne 90 km/h przy trzesacym sie skuterku, bo Tomek pierwszy raz na nim (kwestia utzrymywania rownowagi – do poprawki), kto by sie nie bal?! Mi tam zycie jeszcze milym , poza tym helou podroz nie konczy sie w Krabi:)
Po drugie – secundo: gdybym od czasu do czasu nie przypomniala mu dousznie, zeby trzymal sie lewej strony, jak nic mielibysmy jakas czolowke.
Po trzecie – tertio: wciaz zastanawiam na jaka sume bathow powienien opiewac rachunek dla mnie za inicjacje, przeprowadzenie oraz pomyslne zakonczenie kuracji lodowej?! Tutaj targowac sie nie bedziemy:P
W kwestii skuterkow w Malezji, zwyczajanie wynajme jeden dla siebie.I nie bedzie mi pozniej nikt wyrzucal, ze niby ,,wrzeszcze”. O!:P