Świątynie, słonie i… różowy rower
Bywa i tak, że zdarza mi się dotrzymać jakiejś obietnicy, choć mam dość elastyczny stosunek do takich rzeczy. Na przykład zdarzyło się dotrzymać obietnicy dziś. Oto zaczynam wrzucać kolejne zdjęcia z Tajlandii. Ostatnie wrzuciłem jakoś w lutym… Oto Ayutthaya, kiedyś potężne miasto Syjamu, dziś – zarośnięta dżunglą atrakcja turystyczna.
Pociągiem z Bangkoku to jakaś godzinka. Może półtorej. (Trzydziestka na karku = pamięć już nie ta.) Potem jeszcze tylko szybka przeprawa promem przez rzekę i zaczynamy zwiedzanie. A jest co zwiedzać! Miasto leży na dość dużym obszarze, więc wypożyczamy rowery. Mnie trafił się… różowy! Wyboru nie miałem. Znaczy miałem – mogłem nie brać w ogóle. W każdym razie Ewa miała ubaw po pachy. Mnie wtedy było ciut mniej wesoło, niż teraz, kiedy to wspominam. Aha, wtedy po raz pierwszy miałem przyjemność prowadzić pojazd mechaniczny w ruchu lewostronnym. Niezapomniane przeżycie, zwłaszcza w Azji. Zwłaszcza na rondzie…
Wracając do tematu: w centrum miasta jest kilka dużych stanowisk archeologicznych, położonych w miejskich parkach. A na owych stanowiskach – ruiny pałaców, świątyń buddyjskich, a także jeden bardzo duży kompleks watów z dość charakterystycznymi, dzwonowatymi stupami, które inspirowały architektów projektujących Bangkok. Gdzieniegdzie trafiają się też kamienne posągi siedzącego Buddy. Spędziliśmy tam dobre pół dnia. Warto się wyrwać z hałaśliwego Bangkoku
W drodze powrotnej, zupełnym przypadkiem, trafiliśmy na pokaz tresury słoni. Fajne są, zwłaszcza małe. Takie kudłate! I chyba dość mądre, skoro można je wytresować, żeby robiły różne sztuczki… Muszę jednak przyznać, że ta tresura jest dość brutalna – Tajowie ciągną je za uszy metalowymi hakami, tak, że słonie mają widoczne, otwarte skaleczenia. I to już jest niefajne. :(
No, nic. Zobaczcie sami, jak było w Ayutthayi. Od razu zastrzegam, że nie pozwoliłem się sfocić na wspomnianym różowym rowerze, więc nie liczcie, że tego kompromitującego obrazu się doczekacie. :P
środa, 4. sierpnia 2010
zglaszam zazalenie, ze Ewki nie widac na zbyt wielu zdjeciach!!! :P (bez urazy Tomek ;)
środa, 4. sierpnia 2010
No, po prostu już takim uroczym i fotogenicznym obiektem jestem. :P Poza tym to Ewa zarządza aparatem w podróży i ciężko jej fotografować samą siebie (choć widziałem, że czasem się zdarza).
środa, 4. sierpnia 2010
Mariolka, mnie też boli fakt, że tych zdjęc mam mało, czasem się wysile i poporszę o jakieś Tomka, bo sam z siebie nie ma takiego odruchu.;) Częściej skupiam się na swoich fotkach: dwoje się i troje żeby skadrowac dobrze, kompozycję zrobić…Prawda jest taka, że Tomek często ” wskakuje” dosłownie w kadr, to wtedy i ma fotkę.;)A że czesto wskakuje, to ma więcej zdjec.
Jakims wyjściem w tej sytuacji jest statyw, wiec chyba wrzuce go na liste prezentów urodzinowych…albo może rocznicowych, to wtedy w Maroku już wykorzystamy.:)
środa, 4. sierpnia 2010
Co do tego wskakiwania znienacka w kadry… Heh. No, to jest fakt, że tak się niepoprawnie zachowywałem w Tajlandii. Ale zacząłem to robić niejako zmuszony przez Ewkę, kiedy ona przestała prawidłowo reagować na moje: “no, weź, no, sfoć mnie, ale sfoooooć mnie, o, tu chcę zdjęcie, o!”. Na Bliskim Wschodzie już tylko od czasu do czasu, bardziej tak dla funu, wskakiwałem Ewce w kadr. A ostatnio, znaczy się jak byliśmy w Meksyku, to na śmierć zapomniałem o tych akcjach… Ale skoro mi przypomniałyście, to w Maroku się na pewno poprawię! Powstanie cały album zdjęć z “wskoczonym” Tomkiem. Ha! Mam Misję! :)
środa, 11. sierpnia 2010
hehehehe,
no to Ewka nie wiem czy na rocznice dostaniesz ten statyw jak Tomek ma nowa misje!!!
tak czy inaczej licze na troche wiecej zdjeci sfoconej Ewki – nie ma jak sie spotykac regularnie to musze zdjecia ogladac zeby nie zapomniec jak wygladasz :P
środa, 10. kwietnia 2013
Eleganckie zdjęcia ;-) widać, że pobyt aktywnie spędzony i tak powinno być ;-) w trakcie podróżowania
wtorek, 4. czerwca 2013
Dziękuje za miłe słowo.:) A czas zazwyczaj mamy aktywny, jakos nie potrafimy usiedzieć na miejscu…choćby na takiej plaży. Szybciej wskoczymy na rower lub skuter, by coś nowego zobaczyć. :)