Uff jak goraco, puf jak goraco – Patong/Phi Phi/Krabi
Slonca nie lubilam nigdy. A raczej temperatur z nim zwiazanych, ale tutaj zar leje sie z nieba.Na szczescie dotarlismy na wyspy i tam dzieki wodzie niby chlodniej. Niby, bo jej temperatura jakos szczegolnie mocno nie chlodzi. Songkran w BKK to bylo to: duzo wody, mokre ubrania i dzieki temu chlodniej…przynajmniej tak sie to odczuwalo.
A slonca mam dosc rowniez dzieki temu, ze wczorajsza przeprawa z Patongu na Phuket na KoPhi Phi byla wyjatkowo szybka. Na tyle, ze nie zdazylismy sie wysmarowac blokerem i na tyle, ze ja dzis wygladam jak Myszka Miki, bo w okularach na lodzi siedzialam;) Tomek troche mniej , ale paski z boku ma. Wprawdzie tylko dwa, ale…
Patong to miasteczko iscie imprezowe. Dla takich peace loving souls jak my ;) to raczej delikatny niewypal. Z drugiej strony, wlasnie tam mozna zobaczyc caly ten ,,samonapedzajacy sie” przemysl z pieknymi ( przynajmniej niektorymi) Tajkami w tle. To tam mozna spotkac turystow, ktorzy planuja zostac w tym miescie tyle czasu, ile my zamierzamy poswiecic na przejechanie Malezji. Kwestia priorytetow. Miejsce lekko meczace, bo w zasadzie poza plaza i wieczornymi excesami typu: ,,Mouse show” nie bylo tam nic ciekawego:)
Ko Phi Phi, to kurort dosc drogi, dla honeymooners’ow lub osob, ktore uwielbiaja godzinami lezec na pieknej w sumie plazy, a wieczorem pobawic sie na tejze w rytm nawet kubanskiego reggae tonu:) Ja znalazalam obiekty do fotografowania w postaci chlopakow miotajacych ogniem. Takich jakich i na rynku w Krakowie mozna spotkac. Viewpoint zaliczylismy w dobrym, szybkim stylu i dzieki temu zobaczylismy typowo widokowkowy widoczek.:) Po poludniu lodka, juz w kajutce z chlodzeniem, doplynelismy do Krabi, gdzie zacumujemy na dluzej niz jedna noc.