W bazie sowieckich łodzi podwodnych

Niedawno wybraliśmy się na krótki wypad na Krym. Znowu. W sumie wakacje, długi weekend… No, i wreszcie chcieliśmy trochę odpocząć, bo już dawno nigdzie nie wyjeżdżaliśmy. Przede wszystkim chcieliśmy zajechać do tych zakątków krymskich, w których nas jeszcze nie było na Wielkanoc 2011.

Odpocząć trochę się udało, ale tylko trochę. Pełnia sezonu turystycznego i palące słońce (a co za tym idzie, przeludnienie i wysokie temperatur, których nie jestem fanem) średnio w tym pomagały. Ciężko znoszę tę porę roku. Na wypad tygodniowy, w jedno miejsce, kąpiele słoneczne czy inne wodne w morzu to może i całkiem przyjemny czas. Jednak wyłączne leżenie na plaży to nie jest pomysł na wyjazd dla nas. Nam potrzeba emocji i rozrywki, nowości i ciekawych miejsc.

Trasa wyprawy, przynajmniej na początkowym etapie, przebiegła podobnie, jak dwa lata temu. Tym razem chcieliśmy zobaczyć część pozostałą Krymu, choć mały ona nie jest. Zaczęliśmy od wschodniego wybrzeża, od Feodosji, by przejechać owym wybrzeżem przez Sudak, Jałtę i Ałupkę na zachód, do Sewastopola. Stamtąd jeszcze mała wycieczka do Bałakławy – tematu tego wpisu – i wyjazd na samolot do domu. Mapę Krymu możecie podejrzeć tutaj.

Dużym plusem wyjazdu na Krym po raz drugi (a na Ukrainę po raz… kolejny; już nawet tego nie liczę) była swoboda poruszania się – zarówno po znajomej Odessie, jak i na całej trasie. To znaczy po tych częściach Krymu, które odwiedziliśmy. Niestety, czego trochę żałujemy, nie udało się nam dojechać na daleki wschód do Kercza. Okazało się, że logistycznie i czasowo jednak nie damy rady. Zatem pozostała nam do zobaczenia część wschodnia i północno-wschodnia Krymu. Szczególnie chcemy zobaczyć Mierzeję Arbacką na Morzu Azowskim.

Kolejnym plusem była znajomość rosyjskiego u Ewy. Na Krymie szybciej idzie sie dogadać w tym języku, niż po angielsku. Zresztą, rosyjski jest mile widziany, bo Rosjanie jakby zapomnieli, że to już nie ich ziemie i wciąż upatrują sobie ten zakątek jako popularne miejsce odpoczynku. Choć zdarzyło się Ewie podczas powrotu po plaży, że została zagadana po polsku! Polacy?! Bynajmniej. Syryjczyk! Pamiętacie naszą historyjkę z Aleppo? Opowiadaliśmy o niej w Radiu Kraków Małopolska. :)

Ale miało być o sowieckich łodziach podwodnych, a konkretnie o ich bazie w Bałakławie. Samo miasto portowe ma długą i ciekawą historię. Jego obecna nazwa pochodzi z języka tureckiego, a oznacza po prostu “sieć rybacką”. Osada jednak istniała ponad 3000 lat temu. Już Homer w “Odysei” wspomina ją jako miejsce, gdzie mieszkali piraci nękający grackich kupców. Bo i położenie portu jest strategiczne: duża, spokojna zatoka okolona jest wysokimi wzgórzami, co pozwala zauważyć potencjalnego przeciwnika odpowiednio wcześnie, a i nie jest większym problemem zorganizowanie obrony miasta. Z tego powodu stacjonowały tu rzymskie legiony, a Bizantyjczycy cenili sobie ten port jako miejsce handlu ze Wschodem. Dlatego tutaj Genueńczycy zbudowali twierdzę Cembalo, której zrujnowane fortyfikacje są dostępne dla turystów. Dlatego też w Bałakławie zainstalował się brytyjski korpus ekspedycyjny w czasie XIX-wiecznej wojny krymskiej, pierwszym “nowożytnym” konflikcie zbrojnym, relacjonowanym na bieżąco na łamach prasy i uwiecznionym na fotografiach.

Nie udało się wtedy połączonym siłom Imperium Ottomańskiego, Wielkiej Brytanii, Francji i Sardynii odciąć Rosjan od południowych tras morskich. Stąd też przez całą “zimną wojnę” ci ostatni zachowali w miarę dobry dostęp do Morza Śródziemnego przez cieśniny Bosfor i Dardanelle. A i do dziś go mają, dzięki ukraińskiej uprzejmości. W końcu w Sewastopolu stacjonuje rosyjska Flota Czarnomorska. Ta sama, która wysłała stamtąd w ostatnią niedzielę okręt rozpoznania elektronicznego na Morze Śródziemne wobec zbliżającej się inwazji amerykańskie na Syrię. A Syria to ostatni już na Bliskim Wschodzie sprzymierzeniec Federacji Rosyjskiej. Ba! Syryjczycy są równie gościnni, jak Ukraińcy i udostępniają Rosjanom port w Tartusie. Ale ja nie o tym miałem…

Bałakława ma ciekawą historię szczególnie w kontekście militarnym. To podczas jednej z bitew wojny krymskiej (1853-56), bitwy o Bałakławę właśnie, miała miejsce niesławny manewr zwany szarżą lekkiej brygady. Była to samobójcza akcja angielskiej kawalerii na umocnione pozycje rosyjskie, wprost armaty kozaków dońskich. Masakra ta spowodowana błędami dowodzenia, nieporozumieniami i ogólnym problemem w komunikacji. Mimo ewidentnej kompromitacji głównodowodzącego sił brytyjskich, Lorda Raglana i ślepego, posuniętego do absurdu, posłuszeństwa dowódcy kawalerii, Lorda Lucana, stała się legendarna. Została uwieczniona w sztuce, jak choćby w postaci wiersza Alfreda Tennysona czy obrazu R.C. Woodville’a. Oba utwory noszą ten sam tytuł, brzmiący – i tu nie będzie większego zaskoczenia – “Szarża Lekkiej Brygady”. Także w popkulturze jest obecnym motywem. Powstały chyba ze trzy filmy fabularne na ten temat, a zespół “Iron Maiden” nagrał w 1983 roku singiel “The Trooper”, w którym tematem przewodnim jest właśnie owa szarża lekkiej brygady. Warto posłuchać, choćby dla wokalu Bruce’a Dickinsona. :)

 

 

No, ale miało być o “zimnej wojnie”, a nie o wojnie krymskiej. Otóż w czasach ZSRR, zaraz po II wojnie światowej, we wzgórzach otaczających Bałakławę wykuto głębokie sztolnie, w których mieściły się jednostki 11 Dywizji Okrętów Podwodnych. W 1959 roku Bałakława uzyskała status “garnizonu specjalnego przeznaczenia”, a to w związku z umiejscowieniem w owej bazie składnicy broni nuklearnej przyporządkowanej do Floty Czarnomorskiej. Aż do 1992 roku do Bałakławy można było się dostać wyłącznie za pisemnym pozwoleniem, które dotyczyło również cywilów. Zresztą, podobno również na wyjazd z miast należało mieć odpowiednie papiery. Dziś baza jest otwarta dla turystów jako muzeum z trzema różnymi trasami zwiedzania. Jak dla mnie, był to najciekawszy punkt całego wyjazdu.

Poniżej możecie obejrzeć kilka fotek Ewy z Bałakławy w ogóle, a z bazy w szczególności.

Na zakończenie jeszcze ciekawostka. Po polsku: “kominiarka”, dla całej reszty świata: “balaklava”. Dlaczego? Nazwa tego specyficznego nakrycia (okrycia?) głowy wzięła się z czasów, a jakże!, wojny krymskiej. Otóż, kiedy w Londynie rozniosła się wieść, że dzielni, brytyjscy żołnierze marzną na tym Krymie, gospodynie domowe zaczęły masowo produkować i wysyłać na front takie właśnie “kominiarki”. A że dowództwo brytyjskie wybrało sobie na kwaterę główną właśnie Bałakławę… No, i tak właśnie powstała nazwa owej czapki.

[Not a valid template]

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

2 komentarze

  1. Takich osób jak Wy powinno być więcej. Widać, że lubicie to co robicie i potraficie pasje zamienić na pieniądze;-)

    Napisz odpowiedź
  2. Zdecydwoanie zgadzam się, ze lubimy to co robimy. Dzieki za miłe słowa. Jednak z ta druga częścia to raczej jest tak, że pieniądze zamieniamy na pasje, która wyjazdy zdecydowanie sa. A nawet na wspomnienia zamieniamy.:D

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź