Miesiąc balijski: Nusa Lembongan, inaczej: Wodorostowo

Wiele jest pewnie takich miejsc, które każdy z Was nazwałby swoim rajem na ziemi. Dla jednych to dzikie, górskie szlaki. Dla kolejnych to niewielka wioska i czas spędzony blisko ludzi. Dla innych bycie w grupie i spływanie kajakiem z ostrym nurtem rzeki. A dla jeszcze innych – jakaś mała wysepka daleko od cywilizacji i hałasu.  Nie chcę tutaj prześcigać się w wymyślaniu takich miejsc. Chciałabym Wam pokazać jedno z nich, które nazwałabym właśnie tak: raj na ziemi numer jeden. :)

Kto bowiem powiedział, że raj jest tylko jeden? Ja mam już przynajmniej trzy, a jednym z miejsc, którym takie miano nadałam, jest właśnie wyspa położona od Bali w odległości jakichś 12 kilometrów i około dwóch godzin drogą wodną. Nusa w języku bahasa indonesia oznacza wyspę, jednak ciężko tak nazywać te kilkanaście kilometrów kwadratowych, którymi jest Lembongan. To raczej wysepka, podzielona kilkoma drogami wewnątrz wyspy, ale bez zbędnego hałasu samochodów czy portów. Naprawdę niewiele jest też jeepów przerobionych na taksówki. My korzystaliśmy na miejscu ze skutera, którym dotarliśmy do każdego zakątka, który nam się marzył.

Warto wspomnieć, że jednostka pływająca, którą dotarliśmy na wyspę, to większa siostra konstrukcji wynalezionej na Bali – jukung. Oryginalny jukung składa się z kadłuba, który przypomina mocno kajak i dwóch stabilizatorów przymocowanych do bocznych burt, takich wsporników. Pająk, jak na to spojrzeć z daleka. I choć zatoka, do której przybija łódź, pełna jest bungalowów dla turystów, to wystarczy przejść kawałek drogi wgłąb wyspy, żeby zobaczyć obrazki typu rattanowe chaty, wodorosty suszące się na plandekach i krzątające się w okolicy domów panie. Wodorosty, no właśnie! Widzicie, już samo myślenie o tym pięknym, ciepły i pełnym słońca miejscu sprawia, że gubię sedno! :D

Wyspa ma to do siebie, że w godzinach późnego popołudnia i wieczoru odsłania zupełnie inne oblicze. Otóż wtedy to przychodzi odpływ, a wraz z odchodzącą wodą odsłaniają się tysiące palików wbitych w piach i mnóstwo roślin zawieszonych na linkach rozciągniętych wokół tych palików.  To algi. Zanim na wyspę trafili turyści, jej jedynym źródłem utrzymania była właśnie hodowla wodorostów. Dzisiaj część mieszkańców oddaje się przemysłowi turystycznemu, jednak wciąż duża grupa ludzi uprawia tam właśnie wodorosty. Powodów jest wiele. Jednym z nich jest fakt, że uprawa alg morskich wymaga specyficznych warunków: płytkiego obszaru przy brzegu, który jest odkrywany przez odpływ, a woda musi utrzymywać dość stałą, wysoką temperaturę i nasolenie. Z racji dość stabilnego klimatu zbiory są możliwe dość często: co 6, a nawet 4 tygodnie. Sprzedaje się algi wysuszone i posegregowane: brązowe, zielone i jasnozielone. Kilogram wysuszonych alg można sprzedać za od 3000 do 5000 rupii (czyli jakieś 2 PLN). Wykorzystywane są one w przemyśle kosmetycznym i żywieniu.

A wyglądało to mniej więcej tak!

[Not a valid template]

A gdyby ktoś miał ochotę podzielić się z nami swoim rankingiem rajskich miejscówek, zapraszam!

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź