Przypadkowy wypad na Andamany

Odkąd wróciliśmy z Indonezji (a było to przecież raptem miesiąc temu!) nosi mnie masakrycznie, żeby znów gdzieś wybyć. Znów na długo, a nie tylko na weekend. W sumie obojętnie, dokąd. Im dalej – tym lepiej. Choć oczywiście najlepiej tam, gdzie dałoby się trochę ponurkować w fajnych warunkach. Przypuszczałem jeszcze do niedawna, że średnio mi się to uda, bo u Ewy z dniami urlopowymi na 2014 już kiepsko…
W sumie przez wakacje mieliśmy pozostać przy serii weekendowych wypadów, z dwoma “długimi” w czerwcu i w sierpniu. O poważniejszym wypadzie do Dahab w Egipcie myśleć mieliśmy później. W listopadzie, tak, żeby zahaczyć o Święto Zmarłych i Dzień Niepodległości; albo w grudniu, między Świętami Bożego Narodzenia a Sylwestrem, czyli tak, jak ostatnio.

Ale przypadkiem tak się poskładało, że wyjeżdżam już teraz! I to kompletnie niezależnie od powyższych planów! :)

A było to tak…

Ewa oznajmiła mi niedawno, że jedzie w lipcu na dwutygodniową delegację do Bombaju, uczyć Hindusów czegoś tam, na czym nie znam się w ogóle, ale wygląda mi to generalnie na data processing.*) W sumie tak trochę od czapy rzuciłem, że w takim razie się z nią zabiorę. A co? W końcu to okres wakacyjny! Co tam, że zwykle unikam wyjazdów gdziekolwiek w sezonie turystycznym. Choćby ze względu na to, że tłumy w samolotach i, co gorsza, potem na miejscu. Ot, w tym kontekście przypomniał mi się Krym, odwiedzony w zeszłym roku. Mój wewnętrzny szwendacz, działając na wysokich obrotach, wziął jednak górę nad zdrowym rozsądkiem i uprzedzeniami do sezonu turystycznego. Zapadła decyzja: jadę!

Zaraz zresztą uzmysłowiłem sobie, nawet bez sprawdzania w Lonely Planet, że akurat czas polskich wakacji w Indiach jest turystycznym martwym sezonem. Praktycznie nikt wtedy tam nie lata.
Dlaczego?
Wiem, wiem, już się domyśliliście.
Ano, tak, monsun… I to w swoim szczycie, żeby było zabawniej.

Sprawdzałem przed chwilą pogodę w Port Blair, stolicy indyjskich Andamanów. To tam chcę spędzić dużą część wyjazdu, na wyspie o uroczej, wybitnie kojarzącej mi się z Pratchettem,**) nazwie Havelock. Co najmniej 7 dni, co daje mi jakieś 15, może nawet 20 nurków. Pora deszczowa już się zaczęła, ale jakoś  nie przeraża mnie, że zmoknę. :) Gorzej jednak, że słońce jest cały czas za ciężkimi, burzowymi chmurami. Może być ciężko z jakością podwodnych filmików, nawet przy świeżo nabytym drogą kupna czerwonym filtrze do kamery.
Zresztą, zobaczymy… Wolę zaryzykować i ponurkować, nawet, jakby się nury miały okazać kiepskie, niż nie zaryzykować i potem żałować, że nie zanurkowałem.
Śledźcie w każdym razie nasz kanał na YouTube’ie. Bez Ewy będę miał dużo czasu na obróbkę filmików.

To moja druga, ale z pewnością nie ostatnia, wyprawa do Indii. Jak widać, poniekąd przypadkowa. Poniekąd samotna, bo Ewa będzie przecież siedzieć w tym czasie w klimatyzowanym biurze.  Na trzy tygodnie. Poniekąd, oczywiście, bo mam otwarty bilet. :)

Dodatkowo, okazało się – również przypadkiem, a jakże! – że mogę latać sam na ID ticketach Ewy. A więc lecę sam, tydzień wcześniej, niż ona. I do New Delhi, by stamtąd dostać się na Andamany. Do Bombaju, do Ewy, na pewno też przyjadę. Może wyskoczymy wspólnie na Goa w weekend, jeśli będzie miała wolny. Do Polski z Bombaju też pewnie wrócimy wspólnie. Ale skoro już wiem, że mogę latać sam, to się jeszcze okaże, czy skończy się na tylko trzech tygodniach. :)

Muszę teraz ogarnąć wizę, zrobić sobie rozsądny plan podróży i kupić jakieś porządne słuchawki do telefonu, które nie padną mi po jednym wyjeździe. Te, które kupiłem sobie przed Sulawesi, żeby zabijać czas w przejazdach audiobookami, już leżą w śmietniku, złośliwie nieposegregowane.

____

*) Znaczy się, ma pracę jak Chandler Bing, tylko nie chce się za nic do tego przyznać. ;)
**) Wielki szacun i pocztówka z Andamanów dla tej osoby, która zgadnie, dlaczego.

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

3 komentarze

  1. Pracy nudnej jak Chandler Bing nie ma nikt… nawet Ewa w kolejnym wcieleniu Lufy

    Napisz odpowiedź
  2. lord Havelock? ;)
    ale kartkę z sentymentu bym chciała z Neil Island, w linku zdjęcie z której poczty ;)

    Napisz odpowiedź
  3. “He’s a Transponster”! Oczywiście Chandler.;)

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź