Scenki z Sulawesi 2

Odcięty przez tydzień od śWWWi@ta na Togeanach (zero Internetu, ba! zero zasięgu komórkowego!) nie byłem w stanie publikować żadnych wpisów na bieżąco. A i w Tana Toraja nie było zbyt różowo w tym temacie. Jak widzicie, staram się w Makassar nadrobić tamten “stracony” czas. :)

Swojskie klimaty
Jeden z nurków w naszej grupie, Francuz o równie dźwięcznym, co tajemniczym imieniu G., znał po polsku mniej-więcej trzy słowa: “piwo”, “dobrze Ci?” i “kurwa mać”. O ile pierwsze i trzecie wyrażenie są niejako oczywistym wyborem dla każdego obcokrajowca przy jego pierwszym kontakcie z językiem polskim, o tyle zastanawiam się, w jakich okolicznościach G. poznał to drugie. :) Kiedy dowiedział się, skąd jesteśmy, nie omieszkał podzielić się swoją wiedzą lingwistyczną z całą łódką. Polskie przekleństwo spodobało się widać naszemu brytyjskiemu divemasterowi.
Ed, do całej grupy tuż przed zejściem z łódki back-rollem:
– And the Polish word for today is: kurwa mać. So we dive on 3…, 2…, 1…, kurwa mać!
To jednak nie koniec tej historii. Otóż po paru dniach dowiedziałem się, zupełnym przypadkiem zresztą, że owo polskie przekleństwo robi karierę wśród nurków na Kadidiri. A to za sprawą wspomnianego wyżej Eda, który wmawia wszystkim przy każdej stosownej okazji, że nasze swojskie “kurwa mać” oznacza “have a nice dive” (czyli, dla naszych nieanglojęzycznych czytelników, “udanego nurkowania”).

Nocne rozmowy
Jedziemy już chyba dwunastą godzinę z Tenteny do Rantepao. Jest tak koło pierwszej w nocy, tłuczemy się lokalnym autobusem, a końca naszej drogi – o dziwo, dość dobrze oświetlonej – jakoś nie widać. Na szczęście jesteśmy już w górach, czyli do celu nie może być daleko. Ze zmęczenia ogarnia nas już totalna głupawka. Oglądamy widoki za oknem i komentujemy, żeby nie paść na twarz, bo przecież już za chwilę powinniśmy wysiadać.
– Ty, patrz, jaki goście mają stromy podjazd do domu.
– Nooo. Wyobraź sobie, co się tu dzieje w zimie, jak przymarznie.

Normy nie-unijne
Zwiedzamy miejsca tradycyjnych pochówków w Tana Toraja. Wyglądają one mniej więcej tak, że drewniane trumy składane są w jaskiniach, gdzie przez lata sobie butwieją, a wreszcie rozpadają się. Wtedy wysypują się z nich ludzkie kości, a kilkunasto-, a nawet kilkudziesięcioletnie czaszki leżą sobie tu i tam, również pod naszymi nogami.
Ewa, przestępując nad taką kupką starych kości:
– Sanepid to by się tu za głowę złapał.

Szybkie śniadanie
Zachwycamy się hotelem, który zarezerwowaliśmy sobie w Makassar. Czytam ulotkę:
– Air condition, Internet, ciepła woda, okno w każdym pokoju, a nawet telewizor LCD z portem USB. Moglibyśmy sobie filmy pooglądać, jakbyś mieli…
Ewa:
– Mnie najbardziej interesuje to “fast breakfast”.
Po chwili namysłu:
– Ile zdążysz złapać, tyle zjesz.

Prawie jak Makłowicz
Pozostając w klimatach kulinarnych, jesteśmy na obiedzie, w pewnych kręgach zwanym lunchem. Zamówiliśmy cap cay, chińskie warzywa smażone, podawana w słodkim sosie. Ze zdziwieniem zauważyliśmy, że w potrawie są kawałki mięsa – kurczak, krewetka, coś niezidentyfikowanego – choć oboje byliśmy przekonani, że to potrawa wegetariańska. Komentujemy znaleziska. Ewa:
– A to co, wątróbka?
Ja, tonem znawcy:
– Nie, nie. To chyba wątróbka.

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź