Pograniczne bravado i problem sikhijski
[EDYCJA: 11/03/2007, 13:35]
Nie pisalem od dwoch dni, bo spedzilismy je w Amristarze, miejscu, o ktorym wiecej napisze Marta. Tak czy inaczej, Amritsar nie ma “klimatu”, zeby wloczyc sie po kafejkach internetowych. Ale chcialem napisac o czyms innym – dwoch rzeczach z mojej naukowej, politologicznej “dzialki”.
Otoz 30 kilometrow od Amritsaru, w malej miejscowosci Attari, jest granica juz pakistansko-indyjska. Od polowy lat 60, czyli od kiedy muzulmanski Pakistan oderwal sie od hinduistycznych (no, wieloreligijnych…) Indii, oba kraje i oba narody nie bardzo
sie lubia, czemu daly wyraz w dwoch (chyba, nie pamietam) wojnach plus wyscigu zbrojen nuklearnych, trwajacym do dzis.
Tyle tytulem wstepu, zeby zaznaczyc tlo konfliktu. Co jest istotne, to fakt, ze granica pakistansko-indyjska nadal jest silnie strzezona przez indyjski, zlozony glownie z Sikhow, korpus BSF (Border Security Force), a teren ten jest terenem newralgicznym.
Po pierwsze, co oczywiste, bo to punkt styku miedzy wrogimi sobie panstwami. Rzady tych krajow te niechec podtrzymuja, urzadzajac cowieczorne “show” w postaci tzw. “zamykania granicy”. O co chodzi? Ano, codziennie o godzinie 17:30 rozpoczyna sie przedstawienie, podczas ktorego pogranicznicy pakistanscy i hinduscy odgrywaja formalna ceremonie “uszczelnienia” granicy w postaci opuszczenia stalowej bramy. Nie obywa sie bez polgodzinnej defilady, prezenia piersi, dumnych min po obu stronach granicy, strzelania obcasami, grania na trabce i bebnie – no, jak to w wojsku bywa. Ale nie to jest najciekawsze. Otoz ten show, oprocz garstki zapalonych turystow (takich jak ja czy Marta), ktorzy lubia ciekawostki, przyciaga setki… nie, tysiace (18 tysiecy podczas swiat narodowych) Hindusow i Pakistanczykow, ktorzy staja na przeciwko siebie, a przed ceremonia zaczyna sie przekrzykiwanka pomiedzy oboma publicznosci. Okrzyk “Hindustan jindabad” (“Indie wyzej”) i czy jego pakistanski odpowiedniki kojarzy mi sie z tym, jak czasem pod blokiem slysze kibicow, krzyczacych “Wisla pany, Cracovia [CENZURA]”. Aczkolwiek w Indiach dzieje sie to za zgoda, ba! namowa rzadow, i na skale narodowa… ;) Wojskowy konferansjer (chyba jakis oficer prasowy z BSF) ostro zagrzewal Hindusow do coraz glosniejszych krzykow, podrzucal pikantne hasla, itd. W sumie w zalozeniu mial to byc Orwellowski “seans nienawisci”, ale dzis jest to raczej ciekawa, patriotyczna zabawa. Taki sobie folklor. :)
Drugi punkt zapalny to Sikhowie. Tu problem jest mniej zabawny. W latach osiemdziesiatych – tak jak Pakistanczycy – chcieli swojego niepodleglego panstwa na terenie Punjabu, stanu, ktory jest dla Sikhow stanem macierzystym (stamtad wywodzi sie ich ponad 500-letnmia religia i jest ich tam najwiecej). W 1984 roku, jak glosi oficjalna historia, sikhijscy ekstremisci porwali grupke zakladnikow w Golden Temple w Amritsarze i postawili swoje zadania. Na rozkaz premier Indiry Gandhi sily specjalne wojska indyjskiego w ramach kontorwersyjnej operacji antyterrorystycznej “Blue Star” odbily zakladnikow, niszczac swiatynie. W tym samym roku pani Premier zostala zamordowana w zamachu przeprowadzonym przez… swoich dwoch sikhijskich ochroniarzy… To jest wersja oficjalna. Wczoraj Sihk, ktorego poznalismy w swiatyni, opowiedzial sikhijska wersje tej historii. Tu mieszaly sie watki spisku rzadowego, nietolerancji Hindusow, obawy przed rosnaca popularnoscia religii sikhijskiej, zagrazajacej dominacji hinduizmu… Dzis zastanawiam sie, co jest prawda. Ale ja wiadomo, zawsze lezy ona posrodku.
Male sprostowanie do powyzszych informacji o operacji “Blue Star” z ’84 roku, wynik mojego malego “sledztwa dziennikarskiego”:
– Sikhowie nie chcieli swojego Panstwa na wzor Pakistanczyukow, ale osobny stan w ramach Indii, Khalistan, wykrojony z Punjabu
– Sikhijscy “terrorysci” nie wzieli zakladnikow, po prostu (fakt, uzbrojeni) zabarykadowali sie w Golden Temple
– decyzja Indiry Gandhi do dzis jest uwazana za nieprzemyslana i nieadekwatna do “zagrozenia”