Czy nasze wyjazdy wciąż są trampingowymi?

Ostatnio jakoś sporo nie wyjeżdżamy. W sensie zagranicznym. Więcej czasu spędzamy na odkrywaniu kraju. Ja jednak mam taki osobisty projekt fotograficzno-manualny związany z naszymi wyjazdami. Otóż od jakiegoś czasu tworzę sobie album z wydrukowanymi zdjęciami, taki papierowy, nie jakaś książka on-line. Co się z tym wiąże, przeszukuję archiwa, wybieram zdjęcia i siłą rzeczy myślę sobie o różnych naszych wyjazdach. Składa się ostatnio tak, że zaczynam o nich myśleć krytycznie.

O co mi chodzi?

O ich trampingowy charakter.

Kiedy zaczynaliśmy wyjeżdżać, to styl ten był nam mocno bliski i jak najbardziej byliśmy wyznawcami. Bo lubimy sami zaplanować sobie wyjazd, sami wybierać środki transportu, sami wybierać miejsce do spania. Podróżujemy z plecakami, bo tak wygodniej jest się przemieszczać z busa do pociągu, z samolotu do taksówki. I sądzę, że wciąż jesteśmy wyznawcami tej bacpackerskiej religii. Jednak, już kilka razy myśląc o tych wyjazdach, doszłam do różnych wniosków. Niektóre są na plus takiego stylu podróżowania, inne na minus. Co nie znaczy, że chcę podejmować jakieś decyzje odnośnie do zmiany stylu podróżowania. Jestem zwyczajnie ciekawa, jak Wy to odbieracie i traktujecie. Co tu dużo pisać: liczę na dyskusję!

Spani, nie zawsze MUSI być tanie. A jak jest drożej, to czy wciąż jest trampingowo?
Owszem, zawsze zakładamy sobie jakieś widełki finansowe i szukamy hostelu w ich ramach. Mi w takim poszukiwaniu chodzi bardziej o to, żeby poznać cenę, skonfrontować ją z cenami innych przybytków i zobaczyć lub porównać warunki. Zdarzają się jednak sytuacje, że trafiamy do miejsca, w którym wiemy, że możemy znaleźć coś w fajnej cenie. Jest jednak okropnie gorąco, my jesteśmy zmęczeni i na dodatek jest gorąco. Dodatkowo jest tak duszno i gorąco, że o ile pokój bez klimy odpowiada naszemu budżetowi, o tyle wiemy, że nie odpoczniemy w nim na bank. A w końcu jesteśmy na wakacjach, nie musimy się męczyć. Bierzemy więc ten pokój z klimą, droższy. Mieliśmy na Phuket taką sytuację, że zamiast dołożyć do pokoju z klimą, spaliśmy z wiatrakiem. To był nasz pierwszy wspólny wyjazd, uczyliśmy się jeszcze siebie i organizowania sobie spania. Oj, jak wspomnę zawiesistą atmosferę w pokoju, to nie życzyłabym nikomu takiej złej decyzji. :) Dziś potrafimy już podejść do tematu rozsądnie. Bo czy nie jest rozsądniej wyspać się w dobrych warunkach, by mieć siłę na odkrywanie następnego dnia? Jasne, że tak, nawet jeśli trzeba do tego dopłacić. Jednocześnie zdarza się nam wciąż spać na dworcu, bo nie ma sensu brać pokoju, skoro za 4 godziny jedziemy dalej, spać w tzw. “norach” czy spędzać noc w pociągu. Zatem chyba wciąż jest trampingowo?

Nie samym spaniem żyje człowiek. A jak się zje w lepszej restauracji, to czy wciąż jest trampingowo?
W tych naszych finansach oczywiście ląduje też jedzenie. Nie jest tajemnicą, że lubimy próbować dania kuchni regionalnej. Najczęściej proponuje się bratanie z lokalsami i uliczne jedzenie. Raz, że bardziej autentyczne, dwa, że tańsze. Jednak po przylocie do Jakarty, kiedy prostym jest, że nasza flora bakteryjna musi się dostosować, nie chcieliśmy ryzykować rozstroju żołądka na dzień dobry. Znaleźliśmy sobie świetną restaurację niedaleko naszego hostelu – super klimatyzowana i taka fancy. To tam właśnie zjadłam najlepsze gado-gado. Jadłam je też w innych miejscach, ale to było najsmaczniejsze! Proporcje sosu arachidowego idealne, szpinaku wodnego w sam raz, czipsów krabowych także. Na samą myśl cieknie mi ślinka. Ba, na powrocie do kraju, kiedy Tomek leżał zdjęty gorączką w pokoju i czekaliśmy na wyjazd na lotnisko, ja pobiegał do wspomnianej restauracji na szybkie śniadanie. Tomek jeść nie mógł, a ja nie mogłam sobie odmówić zjedzenia tego pysznego gado-gado i wypicia kopi tetes. I sataye na ulicy też nam smakowały, owoce, które kupowaliśmy na targowiskach również. Jednak nie ma co ukrywać – czasem jest jedzenie o podwyższonym standardzie. I czy to oznacza, że mojego wyjazdu nie mogę już nazwać trampingowym?

Jak się człowiek wyśpi i zje, to ma siły na zwiedzanie.
Często próbujemy – wszędzie tam, gdzie się da – podróżować transportem publicznym. A bo mamy czas, a bo spotkamy więcej osób lokalnych, a bo tak jest lepiej?! Otóż wiele razy okazało się, że czasami tak wcale nie jest lepiej. W Jordanii więcej zobaczyliśmy przez dwa dni przemieszczając się wynajętym samochodem, niż udałoby się nam zobaczyć poruszając się transportem publicznym. W Indonezji, na Bali, uparliśmy się, że z Kuty do Ubud dojedziemy transportem publicznym, z pogardą spoglądając na shuttle bus’a koło naszego hostelu. Po dotarciu do celu okazało się, że kwota wydana na nas oboje była dokładnie taka sama, a czas na podróż – dwukrotnie dłuższy – był czasem niepotrzebnie zmarnowanym. W Tunezji przez głowę nam nie przeszło, żeby wynająć samochód! Bo przecież wyjazd trampingowy i nie mamy tego w stylu. A mogliśmy w ten sposób zobaczyć z bliska słone jeziora i zwiedzić większą ilość ksarów na południu kraju…

Mogłabym wiele innych, podobnych powyższym, sytuacji opisać, bo tych wspomnień jest sporo. I coraz częściej zastanawiam się czy taki trampingowy styl nie ewoluuje wraz z zasobnością naszych portfeli, z rozsądkiem i doświadczeniem podróżniczym? Bo choć nie oszukuję się, że nasze wyjazdy są jakieś super odkrywcze, to jednak mam świadomość tego, że zdobywane dzięki nim umiejętności nie tylko przekładają nam się na codzienne życie, ale ułatwiają planowanie kolejnych wyjazdów. A czy zaplanowanie wyjazdu z wynajętym samochodem zabiera mu otoczkę trampingową? Skoro śpimy w namiocie i dzięki takiemu manewrowi zobaczymy dwa razy więcej miejsc?

Co dla mnie znaczy wyjazd trampingowy? To taki, który udoskonalam swoim sprytem i zaradnością, otwartością i trzeźwym spojrzeniem na otaczającą mnie w czasie wyjazdu rzeczywistość i przede wszystkim ludzi. I choć czasem zdarzy mi się wydać więcej tutaj albo tam, nie znaczy to, że nie będę się musiała mocniej targować o spodnie, które upatrzyłam sobie na souq’u. :)

Ciekawa jestem Waszego zdania w tym temacie? Macie tez takie dylematy? Porównujecie? W ogóle się nad tym nie zastanawiacie? Nie nazywacie swojego stylu tylko podróżujecie? Po prostu?:)

A na dowód naszych różnorodnych stylów zwiedzania galeryjka
[Not a valid template]

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

1 Komentarz

  1. Wg MariOki każdy ma swój sposób na podróżowanie – dla jednych Machu Picchu będzie oklepane i najbardziej turystyczne miejsce w Peru i będzie omijał je szerokim łukiem, a dla kogoś innego Taj Mahal to mistrzostwo podróżnicze i numero uno na liście to see:)
    Ewcia, nie ma się co porównywać i szufladkować. Podróżujesz tak, jak jest Ci wygodnie i jak lubisz. MariOlka ze względu na “pracę online” szuka hosteli z dobrym netem, czyli wybiera się w miejsca raczej “cywilizowane” – czy to przekreśla nas jako zwiedzaczy, podróżników, obieżyświatów? pozdrawiamy z Singapuru

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź