Zbyt “fajny” na Taj Mahal?

W przerwie między kolejnymi, nieudanymi próbami zarezerwowania sobie biletu na pociąg z Margao do Kochi przez portal IRCTC, trafiłem przez przypadek na taki oto artykuł. Normalnie go bym przeczytał, przemyślał (albo i nie, bo nie bardzo jest co tu przemyśleć) i olał. Ale jako, że jestem w podróży, ciężko mi nad takimi bzdurami przejść do porządki dziennego.

Autorowi artykułu udzieliła się hipsterska moda na “alternatywność”, iż próbuje ewangelizować w tych klimatach obecnych i przyszłych turystów. Według jego definicji, “podróżnik” to jakiś wyimaginowany twór, który nie korzysta z hoteli, papierowych przewodników i nigdy, pod żadnym pozorem nie odwiedza spektakularnych miejsc, które mają do zaoferowania egzotyczne kraje. Ot, takiego Machu Picchu. “Podróżnik” po prostu jest na to zbyt “cool”.

Ja taki “cool” nie jestem. Nie jestem też widać podróżnikiem (choć zdroworozsądkowo podróżnik oznacza po prostu osobę w podróży), bo po pierwsze, byłem dziś w Old Goa, miejscu Światowego Dziedzictwa Kultury. Choć białych turystów poza mną było trzech (cała reszta to byli Hindusi), zakładam, że nie będzie to dla autora żaden argument. Bo od razu widać, że autor nie był też w Taj Mahal, gdzie – jak to pamiętam ja, który już w 2007 roku popełniłem to “wykroczenie” – turystów z Indii było więcej, niż turystów spoza tego kraju. No, tak. Autor jest “podróżnikiem”. Zatem jest na to zbyt “fajny”.

Po drugie, wożę ze sobą “Lonely Planet”, co z automatu kwalifikuje mnie jako turystycznego “zbrodniarza”. Nie szkodzi, że używam go głównie jako źródło wiedzy o tym, skąd i dokąd kursują lokalne, rozpadające się autobusy – samo posiadanie go to wszak “przestępstwo”.

Zostawiam też pieniądze w tanich hotelach oraz lokalnych restauracjach, nie sprawdzając, czy na pewno każda rupia, którą wydam, zostanie w Indiach, czy też (taaa, jasssne) trafi do skarbców zachodnich korporacji. Pomijam tu oczywiście fakt, że jem tam, gdzie jedzą localesi; śpię tam, gdzie śpią oni, kiedy wyjeżdżają na urlop z New Delhi na Goa. Ale i tak – wynika to z przytoczonego artykułu – powinienem się czuć jak neokolonizator, uciskający już samą swoją obecnością tych biednych tubylców.

Kolejny mój “grzech” to fakt, że korzystam w podróży z Internetu. Piszę bloga, wrzucam zdjęcia na Facebooka i pokrewne serwisy, a nawet próbuję zarezerwować sobie bilet na pociąg (nadal zresztą bezskutecznie). Czy choć trochę będę usprawiedliwiony, jeśli napiszę, że tablet wożę w 9-letnim, mocno wysłużonym plecaku “Bergsona”, a nie aktualnie najmodnejszej marki outdoorowej?

Nie jestem pewien, czy w ogóle powinienem się do tego przyznawać, ale przecież wkrótce pozwolę sobie na tak dekadencką rozrywkę, jaką jest nurkowanie na Andamanach. Zakładam, że to dyskwalifikuje mnie pewnie nie tylko jako “podróżnika”, ale zapewnie i człowieka.

Trochę współczuję autorowi takiego negatywnego podejścia do tematu podróży. Zamiast cieszyć się, że ludzie w końcu chcą (i mogą!) wyjeżdżać na drugi koniec świata – przecież podróże, jakie by nie były, otwierają ludziom umysły, poszerzają horyzonty – pisze o turystach z pozycji wszystkowiedzącego malkontenta. Największą szkodą, jaką może wyrządzić swoim tekstem, to po prostu zniechęcenie kogoś do wyjścia z domu. Bo pożytku z takiego artykułu to ja jakoś nie widzę.

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

2 komentarze

  1. Piszcie, Gazdo, piszcie. Życzliwi chętnie czytają. (A autor cytowanego artykułu chciałby, zdaje się, by wszyscy wzorowali się na przygodach Indiany Jones’a. To nierealne i pogardliwe).

    Napisz odpowiedź
  2. Po prostu on jest “fajniejszy” i tyle. Mnie się wydawało że jestem “fajniejszy” od tych co jeżdżą z biurami podróży na “zwykłe” wakacje. Was uważałem za dużo, dużo “fajniejszych” od siebie. Ale widać jest ktoś kto uważa się za jeszcze “fajniejszego”(artykuł musiał napisać bo nikt go nie chciał słuchać jak mówił że był w Peru ale nie w Machu Picchu). Jeżeli chcecie być fajniejsi musicie pojechać do Amazonii i odkryć plemię Indian, zawalczyć z Anakondą albo coś w tym stylu (i broń Boże o Rio proszę nie zahaczać bo cały trud związany z odkryciem plemienia pójdzie w piz..) A przecież chodzi o to żeby jak najfajniej spędzić urlop i naładować akumulatory. I nie widzę sensu dopisywać legend do swoich urlopów.

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź