Przebiezka po swiatyniach

Od kilku dni zwiedzamy ciagle swiatynie, powoli robi sie z tego niezla galeria – i to nie tylko ze wzgledu na setki zdjec, ale takze ze wzgledu na ich roznorodnosc…

Najpierw Lumbini, tuz przy granicy nepalsko-indyjskiej, ktore jest miejscem narodzenia Buddy, dlatego tez w rejonie kilku kilometrow kwadratowych zostalo wybudowanych pewnie ponad 20 roznych swiatyn: chinskich, nepalskich, wietnamskich, indyjskich, japonskich, koreanskich i sama nie wiem, jakich jeszcze… Niektore z nich byly dopiero w trakcie budowy, a jak wiesc niesie buduje sie tu szybciej niz zdazy sie wyrecytowac swieta mantre: Om mani padme hum.

Dla mnie to miejsce bardziej przypominalo “centrum przemyslu swiatynnego”, niz spokojne, swiete miejsce modlitewne czy medytacyjne… Ale warto zobaczyc. :)

Kolejne swiatynie to Khajuraho, slynne z bogato rzezbionych rzezb rodem z Kamasutry, jakkolwiek stanowia one jedynie czesc wszystkich rzezb ktore mozna tam obejrzec. Pozostale to zarowno bogowie, zolnierze, jak i kobiety podczas swoich codziennych czynnosci. Swiatynie robia wrazenie szczegolnie ze wzgledu na ogromna precyzje i iscie misterna szuke rzezbiarska, zwlaszcza ze niektore z nich maja nawet do 4000 lat. Natomiast cale miasteczko to po prostu turystyczny kurort, gdzie nie mozna zrobic kroku bez odwiedzenia sklepu, przejazdu riksza, obejrzenia pamiatek, kartek, breloczkow, zatrudnienia przewodnika i wejscia do restauracji… Nam udalo sie trafic na puje, ktora codziennnie odbywa sie w Swiatyni Shivy, gdyz zaprowadzil nas tam Kumar, nowo poznany “friend” w Khajuraho. A potem pojechalismy z Kumarem na herbatke za miasto (w trojke na malym motocyklu:)). No, i w Khajuraho opracowalismy serie sprytnych odpowiedzi na zaczepki:) Jedna z nich jest np. “Give me five rupees, please, five rupiees only…” do kolejnego sprzedawcy czegos tam.

Kolejne swiatynie to Gwalior, gdzie w obrebie slynnego fortu mozna odwiedzic hinduistyczne swiatynie, a takze sikhijska, ktora jak zwykle najbardziej nam sie podobala ze wzgledu na to, ze panowala tam spokojna atmosfera, przemily Sikh oprowadzil nas po niej i podal wiele informacji, a takze zaprosil na tradycyjna hinduska herbatke, w ktorej ostatnio sie rozsmakowalismy.

Jutro slynne (przereklamowane?:)) Taj Mahal, ktory na razie widzielismy od strony rzeki w swietle ksiezyca. Myslelismy, ze moze uda nam sie wejsc przez jakas dziure w plocie, ale okazuje sie ze jest tu duzy mur, wiec sie nie udalo, a wszedzie obecni zolnierze dziwnie nas pilnowalismy, gdy chodzilismy od wejscia do wejscia, ciagle dopytujac sie czy aby o tej porze nie mozna tam wejsc. :) W miedzyczasie zostalismy zaproszeni na kolejna herbatke, oraz na partyjke szachow (Tomek sie wymigal). A ja w tym czasie – to kolejny sposob na zaczepki – probowalam sprzedac bilet na wycieczke do Warszawy za 500 rupii sprzedawcy biletow do Jaipuru. :)

A…! Dojechalismy do Agry pociagiem, na ktory cudem zdazylismy. Cudem, bo musielismy przebiegac przez tory i wskakiwac do pociagu, ktory juz ruszyl! Mi pomogli panowie, ktorzy juz stali na schodkach, po prostu wciagajac mnie na gore, a Tomek poradzil sobie sam (na szczescie, bo mial cala kase i paszporty). Scena byla dosc zabawna, zwlaszcza, ze mieslismy ogromne plecaki + torba przewieszona przez ramie + okulary i butelke wody w dloniach:).

Tak wiec oprocz naszych ulubionych dachow autobusow mamy tez ulubione wsiadanie do pociagow – po hindusku. Trzeba tylko dopracowac nieco technike…

Autor: Marta

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź