What to DO? – KathmanDU!
– Ale dlaczego pan caly czas sie usmiecha? – zapytalam ze zdziwieniem Rama, Nepalczyka, ktorego poznalismy godzine wczesniej.
– A coz innego moge zrobic w tej sytuacji? – odparl… z usmiechem nasz wspoltowarzysz.
A sytuacja wygladala dosyc nieciekawie: nasz autobus, ktorym ruszylismy do Kathmandu, zostal godzine wczesniej obrzucony kamieniami przez uczestnikow strajku, na ktory trafilismy tuz po przekroczeniu granicy Nepalu. Wraz z cala grupa pasazerow (nie mowiacych po angielsku Hindusow) zostalismy przewiezieni pod eskorta wojska do bazy policyjnej, gdzie wlasnie oczekiwalismy na dalsze decyzje, co z wyjazdem do Katmandu. Byla godzina 22 i bylo ciemno, bo wlasnie, jak to w Nepalu wylaczono prad. Coz bylo robic? Weszlismy na dach autobusu, gdzie moglismy podziwiac rozgwiezdzone niebo i w spokoju porozmawiac…
Jak do tego doszlo? Historia rozpoczela sie w Varanasi, skad postanowilismy wyjechac nocnym pociagiem do Gayi (5h), stamtad do Bodhgayi (1h) (gdzie Budda doznal oswiecenia, a obecnie mozna odwiedzic szereg swiatyn oraz potomka originalnego drzewa, pod ktorym medytowal Budda). Stamtad mielismy ruszyc do Patny (3,5h), skad byly juz polaczenia do Raxaul (8h), gdzie jest przejscie graniczne, stamtad na nepalska strone (ok 4km) do Birganj. Po przekroczeniu granicy kolejny autobus do Katmandu (8h). Takie byly plany, ale wlasnie ta podroz nauczyla nas troche o podrozowaniu w Azji:)
Na pociag odprowadzil nas przemily kelner z hotelu, gdzie sie zatrzymalismy. Pociag z Varanasi przyjechal o 4:00 rano, zamiast o 1:35, jak bylo w rozkladzie, dzieki czemu moglismy doswiadczyc, co to znaczy siedziec na dworcu, czekajac na pociag wsrod spiacych wszedzie Hindusow, zebrakow, ciagle zaczepiajacych nas ludzi i generalnie wielkiego brudu. W pociagu klasy sleeper szybko zasnelismy, a rano – po krotkiej acz sympatycznej rozmowie z Nepalczykami (kolejny pozytywny przyklad:)), wysiedlismy w Gayi (dopiero o 9:00 rano…). Potem krotka wizyta w informacji turystycznej, gdzie pan nie mogac sobie poradzic z rozkladem jazdy pociagow, po prostu dal nam ksiazke i powiedzial, zebysmy sami sobie poszukali polaczen:). Riksza ruszylismy do Bodhgayi, gdzie w ciagu 3 godzin zwiedzilismy kilkanascie swiatyn, w tym slynna Mahabodhi Temple. Niektorzy w tym miejscu spedzaja nawet kilkanascie dni, zeby pomedytowac, odbyc kurs Vipassany (medytacja wgladu), albo po prostu pobyc pod drzewem Buddy… My niestety nie mielismy tyle czasu, ale warto bylo przyjechac. Tam kupilismy bilet na turystyczny autobus do Patny, ktory mial jechac 2 godziny. Tyle, ze jechal… 5 godzin.
W Patnie wysadzono nas przy dworcu skad mielismy zlapac autobus do granicy. Bylo juz ok. 19, wiedzielismy ze autobus do Raxaul jest ok. 21, wiec czasu niewiele. A na wstepie zaatakowali nas rikszarze, ktorym udalo nam sie jakims cudem uciec. Dostalismy sie na “dworzec”, gdzie tym razem zaatakowali nas przewoznicy, posrednicy i nie wiadomo kto jeszcze, nigdzie wokol nie bylo ani kasy biletowej, ani zadnego turysty. Zrozumielismy, ze wyladowalismy na dworcu, ale … autobusow prywatnych, o ktorych slyszelismy, ze nie sa zbyt bezpieczne dla turystow. No wiec szybka akcja: trzeba sie dostac na dworzec autobusow “rzadowych”, w czym pomogl nam dobrze wygladajacy i mowiacy po angielsku Hindus (np. wiedzial, ze Polska byla krajem, ktory jako pierwszy zostal zaatakowany przez Hitlera:)), ktory wsadzil nas w riksze rowerowa. Tyle tylko ze rikszarz dowiozl nas… na dworzec kolejowy!! Wiec znowu pudlo, a czas leci. Szybkie poszukiwanie kolejnego rikszarza, ktory tym razem bez pudla dowiozl nas na dworzec autobusowy, gdzie dostalismy ostatnie dwa bilety na autobus o 22.30:). Odetchnelismy z ulga i postanowilismy odpoczac przez 1,5 godziny, ktore mielismy do odjazdu. Tylko ze w Indiach nie ma nigdzie wolnego kawalka przestrzeni, gdzie np mozna usiasc, co wiecej – znalezienie kosza na smieci graniczy zwykle z cudem. W koncu upatrzylismy sobie nieco oryginalne miejsce: Pomnik na srodku duzego skrzyzowania, gdzie bylo czysto i przestronnie:). Ja przewidywalismy – po trzech minutach zrobilo sie wokol nas zgromadzenie pt: “which country?”, “foto please” itp. Obfotografowani, z kolejnymi przyjaciolmi w Indiach rozlozylismy plecaki, rzeczy i nasza kolacje: kilogram pomaranczy, ktore ostatnio stanowily nasze glowne pozywienie:). No ale w koncu pojawil sie policjant, ktory poprosil Tomka, zeby z nim gdzies poszedl – okazalo sie, ze… w parku nieopodal byli zolnierze, ktorzy mocno nas obserwowali, a nawet mieli przygotowane i wymierzone w nas karabiny! Przypuszczalnie stanowilismy niezla atrakcje w tym rejonie. Przy okazji przypomniala nam sie sytuacja, gdy poszlismy do banku w Varanasi, juz od wejscia eskortowali nas zolnierze z karabinami. Oni tutaj tak maja, ze pokazuja, jak bardzo dbaja o bezpieczenstwo ludnosci i turystow. Autobus ruszyl… pol godziny wczesniej, co nas bardzo ucieszylo – jak sie okazalo za wczesnie, bo na miejscu bylismy z 5 (!) godzinnym opoznieniem. Wyobrazcie sobie 13 godzinna podroz autobusem klasy indyjskiej “de luxe”, czyli na nasze warunki: zlej klasy pks, z niedomknietymi drzwiami, ciagle dosiadajacymi sie Hindusami oraz awaria w trakcie i przesiadka do kolejnego – tej samej klasy – autobusu. No ale w koncu bylismy w Raxaul!! Hurra, wreszcie granica!!
Jak sie okazalo, za wczesnie na radosc. Rikszarz zawiozl nas do nepalskiego immigration office, czyli rozpadajacej sie budki, gdzie musielismy poczekac na oficera, ktory wlasnie konczyl lunch. Tam wypelnilismy formularze, po czym okazalo sie, ze brak nam pieczatki z indyjskiego immigration office, ktore bylo gdzies wczesniej. No wiec zrezygnowani wrocilismy do tego “office” (praktycznie niewidoczny posrod jakis sklepikow, bazarkow i budynkow), gdzie wasiasty, gruby i wazny “oficer” z usmiechem wyciagnal od nas 100 rupii za jakis papierek (departure card), ktory rzekomo powinnismy miec. Po dlugiej dyskusji musielismy sie poddac, przypuszczalnie nas naciagnal na 100 rupii, ale nie mielismy wyjscia. Z pieczatka i kolejnym rozczarowaniem hinduskim podejsciem do turystow, wrocilismy na nepalska granice, gdzie dostalismy dwumiesieczna wize nepalska za 30 USD, uslyszelismy, ze Nepalczycy sa super i Nepal jest super, a potem… dowiedzielismy sie, ze dzisiaj nie ma zadnych autobusow do Katmandu, bo jest strajk!! Bylismy troche w szoku, bo w zadnej informacji turystycznej, gdzie bylismy wczesniej nikt nam o tym nie powiedzial. A na dodatek wiedzielismy ze szczegolnie te miesciny przygraniczne sa delikatnie mowiac – nieciekawe, a mielismy tutaj utknac na niewiadomo jaki dlugi czas!.
Urzednik skierowal nas do obskurnego guest house’u, gdzie “byc moze dostaniemy” bilet na wieczorny autobus, ktory pojedzie pod eskorta wojska. No coz, wzielismy prysznic, zjedlismy przepyszna chinska zupke, ktora jeszcze mielismy z Polski, kupilismy bilet na autobus, ktory nie wiadomo, czy pojedzie i zaczelismy sie zastanawiac jak sie wydostac z tej dziury. Pojechalismy na dworzec, gdzie rzeczywiscie wszystko bylo pozamykane, cale miasteczko zreszta tez, wiec nie pozostalo nic innego, jak czekac na autobus, ktory mial byc o 18.30. Nagle, bedac w hotelu uslyszelismy krzyki, wyszlismy na balkon, skad zobaczylismy tlum ludzi idacy z bambusowymi dragami i wykrzykujacy rozne hasla. No tak, to ten strajk. Z drugiej strony zobaczylismy wojsko. Z naszego punktu widzenia wygladalo to i ciekawie i nawet troche zabawnie, bo poza tymi okrzykami nic sie nie dzialo, a po pol godzinie towarzystwo sie rozeszlo. O strajku i calej sytuacji wiecej napisze Tomek.
O 18:00 wyszlismy z plecakami przed hotel, potem wyznaczono jakiegos “bossa”, ktory mial nas zaprowadzic do autobusu, tego z eskorta. POjechalismy tam riksza, po drodze minelismy rozne prowizoryczne blokady drog, zrobione przez strajkujacych. Dostalismy sie na dworzec, gdzie atmosfera byla nieco nerwowa, wszyscy sie spieszyli, bylo duzo pasazerow, zadnych turystow, tylko my. Szybkie pakowanie: Tomek przypial nasze plecaki na dachu autobusu, gdzie wlasnie poznal Rama, niezwykle otwartego i wreszcie mowiacego po angielsku Nepalczyka. “Boss” pokazal nam nasze miejsca, probowal naciagnac nas na kolejne 100 rupii, rzekomo za bagaz, ale tym razem sie nie dalismy, twierdzac, ze juz zaplacilismy u jego szefa za bagaz. Jak sie potem okazalo, mielismy sprzedany bilet na miejsca, ktore juz ktos wczesniej wykupil (!!), ale postanowilismy twardo ze sie z nich nie ruszymy. Autobus ruszyl z godzinnym opoznieniem, ale ruszyl! “Co za ulga” – skomentowalismy – “a jednak wreszcie jedziemy!”, a w tym momencie jakis krzyk, brzek tluczonej szyby, ruch w autobusie… Strajkujacy obrzucili nas kamieniami i wybili przednia szybe!! wszyscy polozyli sie na siedzeniach i miedzy nimi, po chwili kolejny kamien i kolejna szyba!! Szok, zupelnie nie wiedzielismy co sie dzieje. Na szczescie nikomu nic sie nie stalo. Za moment pojawila sie policja, a “nasz Nepalczyk” wyjasnil, ze wyjechalismy nieco za pozno, bez eskorty i teraz musimy czekac na kolejne autobusy i kolejna eskorte. Po ok godzinie autobus ruszyl i dowieziono nas do obszaru chronionego przez policje. Nie wiedzielismy czy ruszymy do Kathmandu, a jesli tak to kiedy. Powrot do hotelu nie mial sensu, bo nie mielismy gwarancji, ze tam nie utkniemy na kolejne dni, tutaj bylismy bezpieczni i w dodatku wiedzielismy, ze mozemy sie wydostac z obszaru strajkow. Wiec coz nam pozostalo – jak to w Azji – po prostu czekac na rozwoj wypadkow. Troche pochodzilismy po calym terenie, troche popytalismy, co sie dzieje i kiedy jedziemy. “moze o 22, a moze o 24” – jak nam powiedzial jeden zolnierz. Wiec w koncu postanowilismy polozyc sie spac na dachu autobusu, gdzie juz wczesniej poszedl Ram, ktory nas bardzo serdecznie zaprosil pod swoj koc:). Byla ciepla noc, przepiekne rozgwiezdzone niebo, spokoj i cisza, siedzielismy na dachu autobusu i rozmawialismy o Nepalu…:) Ram probowal wyjasnic nam cala sytuacje (Tomek wiecej o niej pisze) i przez caly czas sie usmiechal, mimo, ze mowil, ze jest trudno. Dlatego w koncu ze zdziwieniem spytalam, dlaczego on przeciez caly czas sie usmiecha. “A coz innego moge zrobic w tej sytuacji?” – odparl, a do nas dotarlo, ze wszystko jest w porzadku i ze nic innego nei mozemy zrobic jak po prostu rozmawiac. Ze wszystkich tych wydarzen najbardziej zapamietalam wlasnie te rozmowe na dachu autobusu. O 23 ruszylismy do Kathmandu. Dalsza 8 – godzinna podroz odbyla sie bez problemow, nie liczac przenikliwego zimna, bo jechalismy przeciez autobusem z wybitymi szybami:). Ranek przywital nas przepieknymi widokami na Himalaje, wschodem slonca nad kretymi drogami i spokojna atmosfera…:) Zmeczeni przyjelismy propozycje pokoju w jednym z hoteli, gdzie wreszcie wzielismy prysznic, a potem powloczylismy sie po uliczkach Katmandu i zjedlismy normalny posilek w tybetanskiej knajpce:). Wszedzie jest Kolorowo, wesolo, sliczne czyste sklepiki, restauracje, usmiechnieci ludzie.. podoba nam sie tutaj:) Zostaniemy tutaj jakies 2 dni, jutro robimy zakupy ubran trekingowych i planujemy, co dalej. Ufff… Nepal jest odpoczynkiem po Indiach i hinduskich zwyczajach:)