Japonskie piesni na pustyni
Wadi Rum, jedna z najwiekszych atrakcji Jordanii. Czerwony piasek, malownicze skaly, namioty i campingi Beduinow. Wyprawy na wielbladach i jeepami. Slonce. W czasie wedrowki po Wadi Rum zatrzymujemy sie na chwile pomiedzy dwiema wysokimi skalami tworzacymi wawoz. Juz po chwili z wyzlobionej w skale polki, ktora jest umowna scena rozbrzmiewaja przepiekne japonskie piesni zaprezentowane przez Akire. Echo nadaje im niezwykly ksztalt i niemalze magiczny wyraz…
Naszego japonskiego przyjaciela – Akire – poznalismy w busie wiazacym nas do ostatniej przed pustynia wioski Rum. Razem wynajelismy jeepa i pierwszy dzien spedzilismy na “objazdowce” po najbardziej znanych miejscach, skalach, wydmach. Akira okazal sie niezwykle sympatycznym i inteligentnym towarzyszem podrozy, wyposazonym dodatkowo w doskonale poczucie humoru. I dobrze “komponowal” sie z nasza 25-letnia Toyota, ktora jakims cudem calkiem dobrze jedzila po piachu i kamieniach. No, moze to i zasluga beduinskiego kierowcy. :)
Wieczor spedzilismy na beduinskiej kolacji w wielkim namiocie, ktory sluzyl i za jadalnie, jak i za miejsce do rozmow, i do ogrzania sie przy stojacym na srodku piecu. Beduini szybko zaagazowali cale towarzystwo do odspiewania swoich narodowych piosenek, przygrywajac nam na jakims dziwnym instrumencie przypominajacym gitarke sklecona przez dziecko. My odspiewalismy Hej, sokoly, czym wzbudzilismy ogolny entuzjazm… :) A Akira okazal sie wyksztalconym w Nowym Jorku muzykiem, wiec musial kilkakrotnie bisowac.
Potem ogladalismy dlugo gwiazdy z para znajomych Niemcow, no i oczywiscie przyjacielem z Kraju Kwitnacej Wisni… W ogole caly camping, na ktorym nocowalismy, byl bardzo klimatyczny. Kilka namiotow z grubej welny u podnozy skal, jakas malenka kuchnia w lepiance, kilka samochodow, ktore przywoza turystow. No, i wlasciciel – silny, wysoki i bardzo honorowy Beduin w tradycyjnej czerwonej chuscie.
Pustynia jest przepiekna i tak bardzo spokojna… Krajobraz niezwykle malowniczy, skaly roznorodne, a powietrze przejrzyste… Po piachu chodzilismy boso, biegalismy po wydmach i szukalismy mozliwosci wspiecia sie na skaly.
Nastepnego dnia pochodzilismy sobie wsrod skal pustynnych, czasem wspinajajac sie na jakas gorke, zeby poobserwowac krajobraz. No, i zeby znalezc droge do obozu, bo mapy nie bylo. :) Wlasnie w czasie tej wedrowki, kluczac pomiedzy skalami ktos glosno krzyknal i roznioslo sie mocne echo… Juz za moment znalazla sie odpowiednia “scena” i Akira mogl rozpoczac swoj koncert, zakonczony entuzjastycznym New York Santany… :) Sytuacja iscie absurdalna, bo bylismy przeciez na pustyni. :)
Wieczorem kolacja, tym razem jedzona rekami ze wspolnego talerza tradycyjna potrawa i ogladanie gwiazd, a wczesniej zachodu slonca…
Aha, i zimny prysznic. Oj, bardzo zimny. :)