Twin Towers w KL

Wyjazd do Malezji zrodzil mi sie w glowie, kiedy razem z Paula i Domi wracalam z Kuby. W magazynie pokladowym byl artykul o Kuala Lumpur. Nie tylko przeczytalam od deski do deski, ale zwinelam go z samolotu . Patrzylam nan czesto , az moja decyzja sie ustabilizuje i stwierdze, ze to jest kolejne miejsce do ktorego chce pojechac. Sie tak dosc calkiem dobrze zlozylo, ze sie te spodobaly sie tez Tomkowi. A ze do Malezji dolaczylismy Tajlandie i Singapur to jakos tak wyszlo:)


Malezja byla dla mnie glownie dzungla i rejonem plantacji herbat. Jednak odkad zaczelam sie interesowac skycraper’ami, Kuala Lumpur sila rzeczy, musialo znalezc sie na moje liscie:) Poza tym te swietne markety i dzielnice jak: Chinatown i Little India. Ta druga troche zaniedbana, ale moze jutro uda sie nadrobic. Odkad pojawilismy w stolicy zagladalismy za kazdy wysoki budynek szukajac tych dwoch szczegolnych, bo wiedzielismy, ze dopiero nastepnego dnia dostaniemy wejsciowki na mostek laczacy dwie wieze, bo sa one wydawane wprawdzie bezplatnie , ale tego samego dnia na konkretna godzine. Sie zatem zwleklismy po 6:00 i o 7:00!!! siedzielismy juz w kolejce. A bylo przed nami dobrych kilka osob:) Jak za miesem lub cukrem kiedys. Przysypialismy troche, gralismy w karty, zeby doczekac do 8:30, kiedy to otworzy sie ticket counter i dostaniemy nasze upragnione wejsciowki. Sie doczekalismy, obejrzelismy najpierw film o wysokosci i ilosci pieter i roznych takich ciekawostakch i dowiedzielismy sie, ze wjedziemy na 44 pietro, by moc podziwiac widoki z kladki. Winda zasuwala szybciutko. Oczom naszym ukazal sie widok delikatnie zapierajacy dech w piersiach, raczej takie poczucie spelnienionego marzenia. Ja osobiscie, wole wieze z zewnatrz, z dolu. Robia wtedy najwieksze wrazenie, szczegolnie jak patrzy sie na nie wieczorem, kiedy sa oswietlone. Nawet na zdjeciach wygladaja jakby zrobiono foto-montaz:) Imponujace sa i juz.

Kuala Lumpur zobaczylismy sobie powoli wczoraj, korzystajac z autobusu, ktory obwozi turystow po najwazniejszych miejscah w miescie. Zawsze chcialam cos takiego zrobic i namowilam Tomka! Okazalo sie, ze autobus dziala na zasadzie ,,hop on – hop off”. Moglismy zatem wysiadac sobie w dowolnych miejscach, i w takich tez wsiadac. Co bylo o tyle wygodne, ze niektore z miejsca eksplorowalismy dluzej niz dozowlone 10 minut na sesje zdjeciowa. :)
Wieczor spedzilismy szukajac pamiatek dla najblizszych w Chinatown w okolicach Jalan Petling, przemierzajac night market. Ilosc artykulow byla dosc ograniczona, zatem zamierzamy uzupelnic braki niedlugo. Dodam tylko dla zainteresowancyh , ze kolczyki kupione:)

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

2 komentarze

  1. no to jak kolczyki kupione, to możecie już wracać ;) buziaki!

    Napisz odpowiedź
  2. Bujaj się Domi :P To że ty masz to nie znaczy że ja mam nie mieć. A dodam tylko, że teraz mnie się należą dwa!!! :)

    Evik, wracaj już, bo Domi ciągle w rozjazdach. Buziak

    p.s. Nie kupujcie nic w kształcie gwiazdy… tak tylko przypomnę sytuację w Meksyku:)

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź