Kraina ostryg, wina i kamienistych plaży

Pomysł był taki, że po naszych azjatyckich wojażach chcieliśmy po prostu odpocząć, wyleżeć się na plaży i wygrzać na słońcu – wykorzystując przy okazji super-długi weekend majowy. Kiedy pojawił się pomysł, to pojawili się i znajomi z tym samym pomysłem na wyjazd – Natalia i Vincent.

Trasa “narodziła się” w trakcie podróży, a potem stopniowo się zmieniała w zależności od naszego nastroju, rad spotkanych ludzi, fragmentów przewodników i możliwości logistycznych. Wszystko to złożyło się na bardzo zgrabny i atrakcyjny wyjazd. Polecamy! :)

W Chorwacji najpierw zobaczyliśmy krainę Jezior Plitvickich, czyli sieć kaskadowo ułożonych 16 jezior, urozmaiconych wodospadami i strumieniami, które rozciągają się na 8 km Parku Narodowego. Jeziora olśniewają czystą wodą w szafirowo-turkusowo-szmaragdowych kolorach i dziko rosnącą roślinnością. Zwiedzający poruszają się po wąskich drewnianych pomostach, słuchają “kumkania” żab, obserwują ławice ryb i spotykają… całe rzesze podobnych im turystów! :) Całość jest rzeczywiście atrakcyjna, warto poświęcić minimum pół dnia na spacer po tym parku. Dla nas była to dodatkowo okazja do rozprostowania kości po całonocnej podróży samochodem.

Potem pojechaliśmy do Trogiru, malowniczego miasteczka, gdzie podobno niektóre budynki mają nawet do 4000 lat. Starówka urzekła nas systemem kamienic zbudowanych z jasnego kamienia, wąskimi wybrukowanymi uliczkami, klimatycznymi restauracjami i kawiarniami oraz okazałą katedrą i basztą, z której można podziwiać panoramę miasta i dziesiątki jachtów przycumowanych w zatoce portowej.

Z Trogiru, krętą nadmorską drogą ruszyliśmy na Korculę – naszą docelową wyspę “na plażowanie”, po drodze podziwiając z jednej strony wysokie góry, a z drugiej morze, małe zatoczki i plaże, a także wyspy na horyzoncie. Na Korculę dojechaliśmy ze Stonu, przez wyspę Peliesac, jadąc tym razem bardzo atrakcyjną drogą między górami, z widokami na morze albo po jednej, albo po drugiej strony wyspy. W Orebiciu zapakowaliśmy siebie i samochód na prom, którym dostaliśmy się na Korculę. Tam zatrzymaliśmy się w Lumbardzie, o której więcej napisał Tomek. Spędziliśmy tam 3 dni, plażując, odpoczywając i racząc się tamtejszym winem. Uroku dodawał fakt, że było tam niewielu turystów, a my znaleźliśmy maleńką, żwirową plażyczkę. Wybraliśmy sie też na kilkudniową wycieczkę po całej wyspie, odwiedzając kolejne miasteczka usytuowane malowniczo nad brzegiem, z których niewątpliwie wyróżnia się zabytkowa i pięknie położona Korcula oraz maleńka Brena.

Z Korculi pojechaliśmy do Dubrovnika, gdzie udało nam sie znaleźć fajna kwaterę prywatną u przemiłej gospodyni, na Starym Mieście. Dubrovnik jest rzeczywiście przepiękny, szczególnie nocą, w świetle ulicznych lamp i księżyca. Można długo spacerować wąskimi uliczkami, siedzieć w restauracyjnych ogródkach, podziwiać wysokie budynki z jasnego kamienia, zielono malowane okiennice (podobno musi być utrzymany jeden odcień tego koloru na całym starym mieście :)), restauracje i puby na wolnym powietrzu. W jednym z takich pubów trafiliśmy na prawie całonocny koncert jazzowy i tańce w międzynarodowym gronie… :) Rano – szkoda, ze w strugach deszczu – zrobiliśmy sobie spacer po murach warownych otaczajacych Dubrovnik, a potem ruszyliśmy w dalszą drogę.

Zatrzymaliśmy się jeszcze w Splicie, gdzie znajdują się słynne ruiny Pałacu Dioklecjana – cesarza rzymskiego (III/IV w n.e.). Co ciekawe, w czasie kolejnych stuleci zostały one zagospodarowane na mieszkania, sklepy, kawiarnie, kafejki itp. Obecnie wśród zabytkowych budowli kwitnie codzienne normalne życie mieszkańców Splitu, co tworzy ciekawą, różnorodną mozaikę. Chorwaci, siedząc na kamiennych schodkach piją espresso, spacerują kamiennymi uliczkami, spędzają czas w kawiarniach znajdujących się w zakamarkach ulic, albo robią zakupy na targu rybnym, gdzie mozna kupić ostrygi, ośmiornice, ryby i inne owoce morza. W Splicie zostaliśmy na noc, w maleńkim hostelu w samym centrum, prowadzonym przez ekscentryczną i przemiłą Chorwatkę, która doradziła nam, jak sprytnie nie płacić za parking w centrum (to taki Croatian secret :)).

Ze Splitu wyjechalismy po poludniu w drogę powrotną. Po drodze jeszcze mega-obiad w małej mieścince, pożegnalny toast na pamiatkę udanego wyjazdu, a potem kolejne 1 000 km, do Krakowa. :)

Chorwacja nas zauroczyla. Opcja samochodowa się sprawdziła, zwłaszcza, że jechaliśmy “na dwie zmiany: kierowca + pilot, reszta śpi”, więc mogliśmy przemieszczać się prawie bez przerwy. Celem wyjazdu był odpoczynek i to się udało – a przy okazji trochę zwiedziliśmy. Polecam naszą trasę na 8-9 dni. Osobiście mam nadzieję, że uda się jeszcze pojechać kiedyś na wyspy. Wciąż przecież nie widzieliśmy jeszcze wyspy Lestovo, która – jak wieść niesie – jest bajkowa. :) Może wtedy pożeglujemy…?

No, i wielkie podziękowania dla naszych towarzyszy, Natalii i Vincenta za wspólną podróż, poszukiwanie kwater, próbowanie chorwackich nalewek, walkę z żywymi owocami morza, pakowanie i przepakowywania “najpotrzebniejszych rzeczy”, nocne spacery po Dubrovniku oraz… spontaniczną kolację na wietrznej plaży, w zapomnianej nadmorskiej mieścince, gdzieś po drodze (ale to już nasz Polish secret :)).

Autor: Marta

Udostępnij ten post na:

1 Komentarz

  1. To ja się dołączę do powyższych podziękowań i dorzucę jeszcze swoje osobiste typy:
    Natalii za przepyszne obiady, kolacje i inne posiłki;
    Vincentowi za wieczny optymizm, poczucie humoru oraz burzenie moich stereotypów na temat Francuzów. :)

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź