Północne Sulawesi, cz.1: Manado, Pulau Bunaken

Pierwsze dwa tygodnie naszego pobytu podzieliliśmy sobie nieformalnie pomiędzy zwiedzanie północnego Sulawesi z nurkowaniem a odpoczynek na Togeanach, z nurkowaniem oczywiście. Pierwszy z tych tygodni był czasem na północy, zaczynając od Manado, dokąd dolecieliśmy.

W Manado spędziliśmy jeden dzień. To miasto portowe, w którym jedyną atrakcją, poza marną mariną, jest buddyjska świątynia Kienteng Ban Hian Kong. To pochodząca z XIX wieku jedna z najstarszych świątyń byddyjskich we wschodniej Indonezji. Nie jest jakichś imponujących rozmiarów, ale wielkie wrażenie robią w niej ogromne świece. Naprawdę gigantyczne, co zobaczycie kiedy podłączę tutaj zdjęcia. :)

Z Manado popłynęliśmy na Pulau Bunaken. W porcie, kiedy szliśmy na prom publiczny, poznaliśmy localesa, który i tak musiał płynąć na Bunaken z paliwem i wodą, i zaproponował nam łódkę wcześniej, ale – o dziwo! – w tej samej cenie, co public boat. A że był nurkiem, wyciągnęliśmy od niego informacje: gdzie nurkować i z kim, a także gdzie spać. Okazało się, że miejsce, które nam polecił było strzałem w dziesiątkę! Świetne centrum nurkowe, super zorganizowane, a jedzenie w przybytku tak pyszne, że wróciliśmy stamtąd objedzeni jak bąki. Trzeba tutaj powiedzieć o jednej z rzeczy, które mi osobiście przypadły do gustu. Na wyspach, bo na Togeanach się to powtórzyło, nocleg jest zorganizowany w konkretny sposób. Wynajmuje się domek we dwójkę, ale płaci się za osobę. Plus jest taki, że w cenie mamy trzy posiłki. A że nurkowanie tam mieliśmy dwa razy przed południem i raz po południu, to lunch na nas czekał. Świetna sprawa. Trochę jest to spowodowane brakiem infrastruktury restauracyjnej, ale z drugiej strony to bardzo wygodne rozwiązanie. Nie muszę szukać miejsc na obiad czy śniadanie. A wiem, że ze śniadaniem czasami nam “schodziło”. Sposób podawania posiłków też mi się podobał, bo nie było podziału na porcje, tylko wspólne talerze: ryżu, ryb, sałatek i owoców. Można było jeść do woli, a przy okazji taka rodzinna atmosfera udzielała się wszystkim dookoła. Dodam, że fifirifi*) średnio tam działało, więc integracja nie wyglądała w ten sposób, że wszyscy siedzieli z nosami w urządzeniach mobilnych i nie rozmawiali ze sobą. :)
Filmik z nurkowań możecie obejrzeć we wcześniejszym wpisie Tomka.


*) Wi-fi. :)

Autor: Ewa

Humanistka z wykształcenia, pracownik branży lotniczej, pasjonująca się relacjami międzyludzkimi, poznawaniem nowych kultur, islamem i fotografią. Co jakiś czas pakuje plecak i jedzie tam, dokąd ciągnie ją serce. Kiedyś dostała propozycję dołączenia do ekipy koleżanek wybierających się do Ameryki Południowej i to wystarczyło, by złapała bakcyla podróżowania. Lubi być blisko ludzi i ich życia. Współtwórczyni tego bloga.

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź