Cele to marzenia z terminem realizacji

Patrzę na mapę Azji i nie mogę oderwać od niej wzroku… Wybrzeża Tajlandii, klimat Laosu, świątynie Angkor w Kambodży, Andamany – dziewicze wyspy, o których pisał Max Cegielski w swojej Masali… Jak zamienić marzenia na plany z terminem realizacji?

Ostatnio usłyszałam od jednej z osób, z którymi pracuję, że teraz mogę przeznaczyć weekend na pracę zawodową, bo przecież już się napodróżowałam. Niby racja, bo minęło zaledwie 7 tygodni od podróży po Indiach i Nepalu, potem była jeszcze ta Chorwacja. No, i moja praca, czyli szkolenia, które prowadzę w różnych cześciach Polski. I jakoś wciąż mi mało tych wrażeń, które płyną z poznawania innego kraju, z poznawania siebie w tym innym kraju.

Najbardziej ciągnie mnie do Azji. Chciałabym zobaczyć Tybet, jak tam się żyje i zrozumieć, skąd w Tybetańczykach taki duch i siła? Chciałabym odwiedzić Tybet zanim Chińczycy w imię “rewolucji kulturalnej” pozbawią ludzi ich symboli religijnych i do końca rozburzą wszystkie świątynie. Chciałabym trafić do Buthanu, “bajkowego” królestwa u podnóży Himalajów, które wciąż jest mocno chronione przed turystami. Mądry król – czy może bezduszny autokrata?

Indonezja przyciąga mnie swoimi kilkunastoma tysiącami (!) wysp położonych pomiędzy oceanem Indyjskim i Spokojnym. To esencja Oceanii. Wyspy rozrzucone na obszarze porównywalnym ze Stanami Zjednoczonymi stanowią w większości oddzielne i wysoce autonomiczne światy, niezwykle zróżnicowane kulturowo i przyrodniczo.

Pakistan podobno jest niezwykle gościnnym krajem, a przy tym bardzo tradycyjnym, tam trzeba będzie zakupić tradycyjny strój dla kobiety i chodzić dwa kroki za mężczyzną (o rany, to może być trudne:)). Chciałabym też… wrócić do Indii, tym razem na południe. Tam można jeszcze intensywniej poczuć ostre indyjskie smaki, upał i wilgotność, mieniące się kolory, kontrasty i sprzeczności. A stamtąd to już przecież “dwa kroki” na Sri Lankę…
Jak to kiedyś usłyszałam od jednego podróżnika: Zawsze jest kolejne miejsce, które jest “już tak blisko”. Gdzieś trzeba powiedzieć: Stop!.

Stop?
Nie…

Bo chciałabym jeszcze wrócić do Kathmandu, gdzie wciąż pozostało kilka miejsc, których nie udało nam się zwiedzić. No, a właśnie to miasto ma taki klimat, że chce sie tam wracać. Znowu poszwędać się po barwnych ulicach, zagubić się gdzieś w Old Town, kupić kwiaty albo owoce na ulicznym straganie. Znowu porozmawiać z uśmiechnietym Ekarajem, Nepalczykiem, który okazał nam tyle ciepła i pomocy. I Nepal to przede wszystkim Himalaje. 20-dniowy trekking wokół Annapurny to wciąż marzenie, które we mnie jest żywe. Widoki, które wtedy podziwialiśmy zapierały dech w piersiach, wręcz zmuszały do patrzenia. Przestrzeń, wiatr, potężne masywy górskie, w oddali białe ośnieżone szczyty, kamienista droga i długie wiszące mosty… Ach!

Jak to zrobić, żeby móc zobaczyć te wszystkie miejsca?

Planujemy kolejny większy wyjazd, ale jak zmieścić te wielkie marzenia w kilkutygodniową podróż? :) Spotkaliśmy na trekkingu parę Francuzów, którzy podróżowali przez rok po świecie. To taka ich podróż dookoła świata, marzenie, które realizowali wspólnie. Zapytałam ich, co było najtrudniejsze przed wyjazdem? Odpowiedzieli: Decyzja, które miejsca na świecie wybrać. Reszta sama się ułożyła.

Więc jeśli chce się tak wiele zobaczyć, to może po prostu… czas tam pojechać…? Jest takie powiedzenie: Gdy podejmiesz decyzję, los pomoże Ci ją zrealizować.

Czy zawsze tak to działa…?
Zawsze warto spróbować. :)

Autor: Marta

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź