Coś się klaruje!

Podyskutowaliśmy wreszcie trochę z Ewką o tej naszej “podróży dookoła świata” i chyba wreszcie coś ustaliśmy!

A ustaliliśmy, że poza tymi naszymi standardowymi, krótkimi, urlopowymi, miesięcznymi wypadami – będziemy sobie jeździć na trzymiesięczne wyprawy trampingowe. Poza tym ostatnio jakoś wszyscy jeżdżą na te roczne wyprawy dookoła świata w ramach career-break czy year gap po studiach. Nie mówię, że to źle, bo sam kiedyś o tym myślałem. Ale my będziemy oryginalni. :) No, i wreszcie padła realna data pierwszego takiego naszego wyjazdu: przed  Bożym Narodzeniem 2011.

To całe “ustalanie” wyglądało to mniej więcej tak, że od jakiegoś czasu zaczęliśmy realnie myśleć o tym wyjeździe, konsultując wszystkie “za” i “przeciw”. Ja na przykład nie mogę sobie pozwolić, żeby zostawić firmę na cały rok. Równie dobrze mógłbym ją po prostu zamknąć albo sprzedać wszystkie udziały. Co prawda, po roku nie byłoby problemu z “rozkręceniem” takiej lub podobnej firmy na nowo, ale szkoda mi ostatnich pięciu lat. Co do uczelni, problemu by raczej nie było, bo są chyba jakieś urlopy naukowe, “dziekanki” i inne takie, które trwają cały rok. Ale minusy takiego radykalnego rozwiązania przeważyły i musiałem pomyśleć o czymś bardziej… hm… stonowanym. U Ewki wszystko również rozbijało się o jej możliwości na etacie w Lufie. Bo pracę ma fajną, wygląda na to, że ją lubi i pewnie niechętnie by z niej zrezygnowała. Coraz bardziej skłanialiśmy się oboje do 3-miesięcznego okresu, który jest optymalny, by wyrwać się poza rutynę dnia codziennego.

Tak czy inaczej, w sobotę na ślubie znajomych ze studiów spotkałem się z koleżanką, która była w Indonezji. Oczywiście, przegadaliśmy o tym bardzo długi czas. Potem przesłała mi na maila fotki z Bali i Komodo… Wczoraj obejrzałem parę fotek z Malediwów… Przypomniałem sobie oczywiście, że ciągle nie widziałem południa Indii i Andamanów… Filipiny też mnie ciągną, zwłaszcza, że już niedługo będę miał licencję nurkową CMAS. Ewka chce do Nepalu, w Himalaje, a i ja – choć już tam byłem cały tydzień – też nie mam nic przeciwko temu. Ba! Chętnie zrobię trzytygodniową rundkę dookoła Annapurny przez Thorong-La!

Jak widać, kierunek: Azja (konkretnie, Daleki Wschód) wydaje się więc być oczywistym.

Dziś rano mieliśmy wymianę e-maili o Indonezji. I się zaczęło…

E> Ale mi się marzy. Oj, marzy mi się, taaaak, ale taaaaakkk…

T> Też mi się marzy. To kiedy jedziemy na te 3 miechy? :)

E> Hmm, może byśmy wybyli np. w następnym roku, na okres XI/XII i I 2012?
E> Wiesz, optymalny czas, żeby w pracy się przygotować?
E> Ja się rozeznam, jak to wygląda, czy już ktoś dostał taki urlop, etc.

T> A może wyjechalibyśmy przed Bożym Narodzeniem, co?
T> Tak koło 20/12 i wrócili z końcem marca?
T> Zimę przeczekamy na uchodźstwie!

E> W sumie może być.
E> Nawet nie jest to taki całkiem głupi pomysł. :)

I jakoś tak wyszło, że chyba klamka zapadła. ;) Jak dobrze pójdzie, wyjedziemy 23. grudnia 2011 (piątek) i wrócimy 1. kwietnia (niedziela). Jako, że luty w 2012 ma 29 dni, tym samym będziemy mieli równe 100 dni na Dalekim Wschodzie.

Mam już wstępny – wymyślony na szybko i nie skonsultowany jeszcze z Ewką*)  – chytry plan na te 100 dni. O ile w kontekście Azji i czasu można cokolwiek planować … Ale myślę, że polecielibyśmy do Kathmandu z przesiadką w Monachium i New Delhi, a w Nepalu spędzilibyśmy jakieś 25 dni, z czego większość na trekkingu. Czy wyruszymy z Lukli dookoła Everestu, czy z Pokhary dookoła Annapurny – to jeszcze dogadamy.**)

Potem zwiedzimy sobie południowe Indie, przez około trzy tygodnie. W tym wyspy na Oceanie Indyjskim. I tutaj mamy wybór: albo “zaliczymy” Andamany, albo – mam nadzieję – uda nam się wypad na Malediwy. Nieistotne, które wyspy wybierzemy, z nich udamy się do Indonezji, na co najmniej 30 dni. Szczegółowy plan na Indonezję (i wyspiarską część Malezji) pozostał jeszcze do opracowania.

Na sam koniec, na ostatnie dwa tygodnie, zostawimy sobie Filipiny. I dzięki temu mamy jeszcze jakieś 10 dni “zapasu” na nietypowe wydarzenia, tudzież jakiś chillout. A wrócić możemy sobie z Manili przez Dubaj i Frankfurt (niechętnie, bo cała operacja trwa jakieś 40h!) albo z Hong-Kongu.


*) Oj, będzie się burzyła o te moje Malediwy, taaak, ale taaaaak…. :)
**) W ogóle to nie wiem, czy zima jest dobrą porą roku na taki trekking… Pamiętam, że w marcu nie było za wesoło, jeśli chodzi o temperatury. No, nic. Najwyżej zweryfikujemy ten plan. ;)

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

1 Komentarz

  1. Hmm…Malediwy? Może…tylko powiedz mi co Ty tam bedziesz robił?:) Poza tym spanie w domku na palach i spanie, dosłownie, nad oceanem jakoś nie jest w naszym stylu: tmapingowców. Z drugiej strony, Ty chciałes jechać do Acapulco…:D

    Napisz odpowiedź

Zostaw odpowiedź