Nowa, świecka tradycja
W marcu, przed wyjazdem na Sulawesi, też przyjechaliśmy do “Chaty na Wierchach” w Gorcach, żeby na spokojnie opracować plan podróży. Cisza, spokój, brak prądu i wszelkich innych “rozpraszaczy” (poza okazjonalnym dorzuceniem do pieca, tudzież polaniem/wychyleniem kieliszka wódki) pozwala na spokojne planowanie.
Do jutra, jakoś do południa pewnie, zanim do Chaty nie dotrą znajomi, jesteśmy w Chacie tylko we dwójkę. Zimne piwko pod ręką, gorący piec nagrzewa izbę, a ja usilnie staram się coś zaplanować. Bo wyjazd do Indii już za tydzień. Co gorsza, południe Indii będę zwiedzał sam, na własną rękę. Cholera, jeszcze tak nie podróżowałem! No, może kiedyś, w głębokim liceum, włóczyłem się samotnie po Bieszczadach, ale normalnie to ja jakoś tak wolę z ludźmi. Optymalnie – z jednym ludziem, najchętniej płci przeciwnej. :) Nic z tego, moi drodzy. Nie tym razem. W Indiach odpowiedzialność za wszelkie decyzje – od tego, gdzie zatrzymać się na nocleg, przez to, co zobaczyć po dordze, aż po to, kiedy wracać do Polski – spadnie na mnie. Niefajnie trochę. :)
Mój plan zaczyna się tak: lądujemy w Mumbaju. Ewa w poniedziałek idzie do pracy, ja – zaczynam swoją samotną wyprawę przez południe Indii, w okresie najgorszego monsunu. Jutro do południa ciąg dalszy. Tymczasem, zdrówko! To moje pożegnanie z alkoholem na dobry miesiąc, jak nie dłużej.
To również moje pożegnanie z mięsem. :( Z tego, co pamiętam sprzed kilku lat, Hindusi nie potrafią dobrze przyrządzić jakiegokolwiek mięsa. A z tego, co słyszałem, zwłaszcza na południu mają ten problem.
Przymusowy wegetarianizm!
Tragedia!!!
sobota, 28. czerwca 2014
Świetny Wpis ;)