Przebłyski geniuszu: Rewolucje
Bagaże właśnie dotarły (Kuba, możesz przestać leżeć krzyżem), a więc wyprawę na Bliski Wschód uważam za definitywnie zakończoną. Smutne to, ale wszystko się kiedyś kończy. Na otarcie łez (głównie swoich) przygotowałem jeszcze porcję rewelacyjnych (rewolucyjnych?) “Przebłysków geniuszu”. ;)
Spisuję je tak późno, bo papierowe notatki zostawiłem oczywiście w bagażu głównym, który postanowił zamieszkać na jakiś czas we Frankfurcie. Nie, że sam tak chciał. Zrobił to raczej za namową Lufthansy. :\
Ewa próbuje kupić sobie w Damaszku, w piekarni, coś do zjedzenia. Nie bardzo może się zdecydować, czego chce.
Ewa: What’s in it? (pyta o bułkę)
Piekarz: Cheese.
Ewa: And what’s in it? (pokazuje jakiś placek)
Piekarz: Cheese.
Ewa: And in it? (wskazuje na kolejny wypiek)
Piekarz (znudzonym głosem): Cheese…
Ewa: And this one?
Piekarz (wkurzony): Meat!
Ewa: Are you sure, it’s not cheese?
—
Piątkowy poranek (coś, jak u nas niedzielny) Bejrut, Downtown. A więc strefa zmilitaryzowana. Siedzimy na kawie w Starbuck’sie. Wyglądamy przez okno. Właśnie wróciłem z polowania na działające bankomaty, bo w Starbuck’sie mieli problem z siecią (tzw. network error – bliskowschodni standard, jeśli chodzi o transakcje bezgotówkowe) i nie dało się zapłacić kartą. Ewa dzieli się ze mną swoimi spostrzeżeniami z czasu, kiedy mnie nie było.
Ewa: Ty wiesz, ilu tu żołnierzy przeszło? Chyba z pięciu, jeden za drugim. No, patrzę, idzie jeden żołnierz. Pomyślałam: o! Patrzę, idzie za nim drugi żołnierz. Więc pomyślałam: o! Potem idzie za nimi trzeci…
Tomek: Tak, wiem, pomyślałaś: o!
—
Damaszek, późny wieczór. Jest dość chłodno – ogólnie w Syrii było stosunkowo zimno – więc włóczymy się po mieście w kurtkach. Natykamy się na Kazuyę, znajomego z Japonii, na którego wpadliśmy już wcześniej w Hamie. Wiedziałem, że był w międzyczasie w Libanie, do którego mamy jechać za parę godzin, więc wypytuję go o Bejrut:
– And the weather?
Kazuya: It’s quite hot there. You won’t need that. (wskazuje na mój polar)
Bejrut leży nad Morzem Śródziemnym, więc fajnie byłoby się powłóczyć wieczorem po plaży, porobić fajne fotki. Pytam więc o to:
– Are there any beaches?
Kazuya: Not THAT hot!
—
Ponownie Starbuck’s w Bejrucie. Dostałem dużą kawę, włożoną w dwa kubki, żeby nie parzyła w ręce. Trochę bez sensu i nie wiadomo, po co, ale twardo próbuję wyjąć jeden kubek z drugiego.
Ewa: Chcesz mieć zaraz tą kawę na sobie?
Czyżby przypomniała sobie moje przejścia z termosem? :)
—
Na Bliskim Wschodzie jest taki zwyczaj, że jeśli Arab w miejscu publicznym (knajpa, pociąg, autobus) coś je – a zazwyczaj są to słodycze – to częstuje wszystkich wokoło. Poza tym Arabowie uwielbiają, jak choć trochę zna się ich język i postępuje zgodnie z ich obyczajami. Wsiadamy w Sednayyi do service taxi (po naszemu: minibusa) do Damaszku. Ewa, taki klasyczny Cookie Monster, wsuwa właśnie jakieś herbatniki. Po standardowym: as-salaam alejkum częstuje kierowcę i pasażera obok niego. Chłopaki cieszą się jak dzieci. Słyszymy: shukran, shukran! Ja chcę zapłacić za bilet, ale widzę, że kierowca – ni w ząb nie mówiący po angielsku – uderza się w pierś, a potem wystawia przed siebie dłoń. Nauczyłem się już, że ten gest na Bliskim Wschodzie znaczy (w zależności od sytuacji) mniej więcej: na mój koszt; ja płacę; żadne pieniądze nie wchodzą w grę.
Ewa: Ech, żebym wcześniej wiedziała, że to tak działa, to byśmy na biletach zaoszczędzili…
No, to byłoby na tyle. Tymczasem biorę się za planowanie wielkanocnej wyprawy do Meksyku. Krok pierwszy: przewodnik Lonely Planet. :)
środa, 13. stycznia 2010
to witamy w domu
:)
prosze o pokaz slajdów nie wcześniej jak w lutym :D
środa, 13. stycznia 2010
A, dziękujemy, dziękujemy. Ale że dlaczemu dopiero w lutym? Myśmy myśleli nad tą lub przyszłą sobotą. Do lutego to ten kilogram pysznego tytoniu do shishy może nie dotrwać… A wymyśliliśmy z Ewą, że damy Wam spróbować trochę bliskowschodnich smaków. :)