Świąteczna agenda

Narodziła się taka nowa, świecka tradycja: co dwa lata w Indonezji. Co oznacza, że już po raz czwarty wylądujemy w tym fantastycznym kraju. Jednak, w przeciwieństwie do poprzednich wyjazdów – na Jawę, Bali i Flores z 2012, na Sulawesi z 2014 czy na Sumatrę z 2016 – tym razem nie będziemy specjalnie szaleć ze zwiedzaniem. Tym razem poszalejemy z nurkowaniem!

Zwykle pakuję się w wieczór przed wyjazdem. Ale po pierwsze, już nie mogę doczekać, bo przecież ostatnio na jakimś wyjeździe byłem w maju, na Malcie, o której być może kiedyś coś napiszę na tym blogu. W każdym razie było to w jakiejś zamierzchłej przeszłości, którą pamiętam jak przez mgłę. A po drugie, Indonezja jest jednym z moich ulubionych krajów, a i Ewy zresztą też. Choć dla mnie to głównie ze względu na jedzenie. Więc plecak i wyjazdowy sprzęt nurkowy już leżą spakowane w pokoju na parterze i czekają, aż ruszymy na Lombok.

Chillout
Ten wyjazd zapowiada się naprawdę wyjątkowo. Wyjątkowo, bo zupełnie bez większych planów, poza podwodnymi. Ostatnio taki wyluzowany czas to chyba mieliśmy w Dahab, na przełomie 2014  i 2015 roku

“Lombok” w Bahasa Indonesia znaczy “papryczka chili”. Wyspa dostała tę nazwę w związku ze swoim kształtem. Podobno.  Obu informacji nie jestem w stanie zweryfikować. Ale tak wieść gminna niesie.

Ten Lombok to takie nowe Bali. Jeszcze może nie zadeptane przez turystów, ale jest na dobrej drodze, bo przemysł turystyczny dociera wszędzie. Byliśmy już tam przez chwilę, przejazdem, w 2012. Było dość dziko, a lokalne małpy według Ewy pracowały dla GUS-u (to długa historia…). Ale czas oczekiwania na transport autobusowo-promowy z Mataram do Labuanbajo spędziliśmy głównie na Internecie, w klimatyzowanym w McDonald’s-ie, więc przy nawet najbardziej elastycznych standardach turystycznych to się nie liczy jako zwiedzanie. No, dobra, powiedzmy, jedną świątynię w Mataram “zaliczyliśmy”. Niejako przypadkiem, z tego, co kojarzę, bo poszliśmy szukać jedzenia, a nie zabytków. :)

Agenda dnia…
…będzie prosta, jak na Togeanach, na Pulau Weh, na Tailanie czy na Andamanach: śniadanie, nurkowanie, lunch, nurkowanie, obiad, książka, kolacja, nurkowanie nocne, książka, maksymalnie jedno piwko (bo alkohol drogi i podnosi ryzyko złapania DCS-a), spanie, śniadanie, nurkowanie… i tak przez przez pełne trzy tygodnie. Brzmi męcząco, prawda? :)

Możliwe, że przyjdzie taki moment, kiedy nam się nurkowanie znudzi. Równie prawdopodobne jak trafienie “szóstki” w totolotka, ale przecież teoretycznie możliwe. Wtedy jest taki chytry plan, żeby polecieć na dwa lub trzy dni na Flores i odczarować Kelimutu. Może wreszcie zobaczymy te trzy kolorowe jeziorka, o których wszyscy mówią, że takie ładne; a co do których mam duże wątpliwości, czy w ogóle istnieją.

Czego na pewno nie zrobimy?
Nie zrobimy wielu rzeczy, ale takie pięć punktów “na gorąco” przychodzi mi na myśl.
1. Nie wejdziemy na Rinjani – bo pora deszczowa, bo chyba niedawno coś się był ukatywnił, no, i przede wszystkim nie wolno chodzić w góry po nurkowaniu, bo DCS.
2. Nie popłyniemy na wyspy Gili – bo już tam byliśmy
3. Nie będziemy się wylegiwać na tych wszystkich fantastycznych plażach Lomboku – bo czeka na nas podwodny świat i milion różnych miejscóweknurkowych.
4. Nie będziemy zwiedzać meczetów i świątyń hinduskich – z powodu podanego w punkcie trzecim.
5. Nie będziemy włóczyć się po lokalnych targowiskach – bo dalej mi smutno, jak sobie przypominam te biedne pieski na targowisku w Tomohon.

Ale Wy te powyższe plany możecie spokojnie zrealizować – albo na własną rękę, albo z Itaką, jeśli cenicie sobie wysoki komfort podróżowania po egzotycznych krajach.

Za to nasz plan sylwestrowy zapowiada się przednio. Bo o ile jakoś szczególnie nigdy Sylwestra nie świętujemy, o tyle w tym roku znajomi z Krakowa, których poznaliśmy na Sri Lance, są akurat w Bangkoku. Czyli tak rzut beretem z logiem Air Asia. I wszystko wskazuje na to, że wpadną do nas na Lombok i poświętujemy sobie wspólnie Nowy Rok. :)

Na koniec: zawsze obiecuję, że będą relacje, filmy, foty na blogu. No, to nie tym razem. Tym razem śledźcie naszego blogowego Instagrama i fanpage’a na Facebooku. Najprędzej właśnie tam właśnie coś się pojawi. Najprędzej rybki, rafa i woda. Duuużo wody!

Autor: Tomek

Politolog i dziennikarz z wykształcenia, konsultant biznesowy z zawodu, podróżnik z zamiłowania. Zarządza agencją konsultingową Ancla Consulting specjalizującą się w dotacjach unijnych dla przedsiębiorców, wykłada geografię polityczną na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Wszystkie wolne chwile wykorzystuje na podróże, a zdjęcia i relacje z nich zamieszcza na tym blogu.

Udostępnij ten post na:

Zostaw odpowiedź